„Zaszeptywacz… wszelkich myśli i uczuć.
Zaszeptywacz wielkich i mniejszych spraw.
Tym był i tym być chciał, tak naprawdę, ale jednak… strasznie korciło go dekorowanie tortów weselnych. Ale tylko weselnych, wiecie, wielkich, gigantycznych, piętrowych tak, że chmury wszelakie tworzą frosting, a wielka i mniejsza deszczówka robiła za przezroczyste perełki, kryształki o idealnych kształtach…
Tego chciał.
Ale był kim był… i jakoś tak nie chciał zrezygnować z siebie, ale jednak, przecież… mógł też mieć hobby, czyż nie?
Mógł?
A co tam, któż by mu zabronił, przecież inaczej, wszyscy zawsze by panikowali, nigdy nie zapominali najgorszego, nigdy nie uciekali od starego, nigdy nie byli gotowi na coś nowego, prostszego może, wygodniejszego… może w końcu jakoś tak naprawdę pasującego, na nowo tworzącego ich samych…
Na nowo.
A tak… no cóż, z powodów pandemicznych i tak dalej chwilowo Zaszeptywacz pędził specjalny lukier w Sklepiku z Niepotrzebnymi. I jakie opary się tworzyły dookoła, a już na dzielni zdarzało się, że zwyczajnie marszczyły się, gęstniały i tworzyły coś… a nawet i kształtowały odmienne, szalone i barwne osobowości, one znowu te wysortowane, może i małe społeczności, co więcej… podobno i jakieś ono państwo uformowały pod Brzozą w Porcie…
Podobno…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Okay, po szaleństwie z facetem od okna oczywiście poleźliśmy sobie w dal, znaczy pojechaliśmy i w ogólę… przecież to nasz przedostatni dzień… olewając sprawę. Nosz przecież weźcie no!!! Ktoś jakby coś, to zadzwonią, co nie, tym bardziej, że ja mam plan. A dokładniej kilka planów, a co…
… chodźmy na obiad może?
Najpierw jednak Aspeberget i Vitlycke.
I tutaj możecie się zdziwić, bo przecież już tam byłam, znaczy w Vitlycke… ale jednak, widzicie, nie wierzę ludziom. Co więcej, ona moja niewiara coraz bardziej się umacniająca od lat, jakoś tak wybiła się pod niebiosa i sorry, ale jak ktoś mi mówi, że to wszystko, to przybywam za dni kilka i…
… widzę, że kłamali.
Ale… poza tym uświadamiam sobie, że to muzeum, które było tak specyficzne, coś zagubiło w sobie. A ten sklepik to już w ogóle…
Niestety.
A było to takie moje miejsce…
Ech… no nic, idę wypłakać się na górę, a tam ZONK, bo jeden z głównych paneli jest chory. Znaczy, jak mówię paneli, oznacza to widoczną skałę z pomalowanymi na czerwono rytami. Leczą go, zakryty jest płachtą i tyle… więc można obejść wszystko, a że ja mam swoje ukochane ryty, to idę dalej i…
Włażę w mrówki.
Kuźwa, co one takie wielkie!!!
Już któryś raz Szwecja mnie mrówkami obłazi!!! Ała! Pierniczona Telimena ze mnie, czy coś… no weźcie, gdzie mój Tadeusz?
Kämpersvik.
To właściwie… no widzicie, kurde no, jakoś tak, zwyczajnie… no szukałam pewnej galerii. Okazało się, że właścicielka ogromnego studia nie ma czegoś takiego jak godziny otwarcia, ma oczywiście warsztwaty, dziana jest niemiłosiernie, zazdro mega! Sama bym chciała tak, ale jednak… dziwnie tak polować na malarza?
Akwarelystę.
No jakoś tak…
Ale chciałam, więc pojechaliśmy do Kämpersvik… miałam nadzieję, że może jednak, jakoś tak, ale nic z tego, nie udało się, pocałowaliśmy klamkę, ale obejrzałam sobie fajne rzeźby metalowe… no i umówiliśmy się na następny dzień. I wiecie co, nie wiem, ale jakoś tak… czuję się lepiej, gdy artysta jest dostępny w wyznaczonych godzinach. Wtedy jakoś tak nie stawia się bariery między sztuką a zwykłym człowiekiem. Na przykład ja jestem kompletnie i zawsze niedostępna… z powodów psychicznych.
I tyle…
Spojler alert, uda nas się artystkę poznać.
Obiad.
No a teraz obiad… bo się Chowańcowi zamarzyło, że smażone zmiemniaki i jak polazł za nosem, to wylądowaliśmy z czymś co okazało się być baked potatow, sałatką zieloną, grzanką z masłem i czosnkiem oraz sałatką typową dla Szwecji, tego regionu… znaczy się robale w sosie białym.
Skagenröra… wymyślona przez Szweda Tore Wretmana, kucharza, ale w czasie jego przygody w rejsie dookoła duńskiego Skagen – Skagen Runt. Dlatego nazwa. Jest to połączenie majonezu, krewetek i koperku, którego Chowaniec nienawidzi. A który w tej sałatce pokochał. Nie znaczy to, że koperkową, która prześladuje go od dziecka, zeżre, ale to mu podeszło.
Nie najadł się jednak i zeżarł ciastko…
I większość mojego jedzenia, bo… ja trafiłam na coś o smaku zapachu morskiego z miejsca, gdzie śmieci pokrewetkowe wywalają… no i tyle. Ale miałam dobre chęci. Wiecie, nie jem mięsa, od dawna, bo zwyczajnie smak mi nie podchodzi, źle się czuję i tyle… chciałam spróbować i… nie żałuję, ale nie powtórzę tego.
Oj nie… jednak samo pieczywo i zielona sałatka super, pyra dla mnie za wielka, więc jeśli chcecie, to w miejscu z ciastkami dostaniecie to. A… czy ja powiedziałam gdzie to było, kurde, jak to się nazywało… Sjogrensibacken. Znaczy tak znajdziecie ich na instagramie, w rzeczywistości Sjögrens I Backen.
W Grebbestad.