„Fjällbacka była tym, czego Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane pragnęła. Chciała, pożądała i jeszcze… winna się czuła, że jakoś tak ją chyba kocha… wiecie, nie jak Wyspę, ale jednak…
… kurcze, nie umiały się ostatnio dogadać z Panią Wyspy, a nawet mocniej, nie tyle dogadać, co się lekko unikały…
I chyba tak było lepiej.
Pan Tealight dosypywał sobie ciągle coś do herbaty, dolewał do wody i jeszcze pogryzał jakieś groszki lepione przez Skrzacińce, co to się na zimę sprowadziły do Sklepiku z Niepotrzebnymi. Nerwowo już nie wytrzymywał, wiedział, że coś się wydarzy, zdawał sobie z tego sprawę, że Pani Wysp może przybyć do Wiedźmy Wrony Pożartej, ale jednak, nie wiedział, że to ona sama ją przyzwie…
I to aż tak głośno i donośnie.
Z taką rozpaczą i obietnicą zakończenia… jeśli nie przybędzie. Jeśli obydwie nie zdecydują, że ona w końcu zadecyduje o sobie… tylko, czy naprawdę tak było? Czy w ogóle mogła jeszcze o sobie decydować? Czy jeszcze może w ogóle myśleć nawet, że jest w niej jakaś wolność… odrobina jej?
Może?
Pani Wysp, Władczyni Zzamorskich Skał przybyła i wysoka, aczkolwiek też i postawna, w szatach morskich, powłóczystych… i niczego nie powiedziała, tylko spojrzała na wszystko i wszystkich, jednym, poważnym rzutem oczu spokojnie oszacowała sytuację i wszyscy już wiedzieli co i jak będzie. Po prostu wiedzieli. A ona sama, cóż, zapewne o czymś pomyślała, czegoś może i oczekiwała, może nawet coś dostała, ale jednak, tak… zabrała ze sobą Wiedźmę Wronę…
Nie obiecała, że ją odda.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Ślad dymu” – … kolejna część… kolejna i od razu napiszę, że nie najlepsza. Niestety…
A wszystko to wciąż kontynuacja wydarzeń z poprzedniego tomu, czyli „Klątwa burzy”, jedenastego, ale kontynuacja niezbyt oczywista… dziwna. Mamy znowu zagmatwania z jakąś dziwną, nie do końca opisaną watahą, mamy i magię, pradawnych i tajemniczego osobnika, który… no cóż, w europejskich opowieściach przedstawiony jest całkiem inaczej, całkiem…
I chyba dlatego, że wszystko jest takie wrzucone do jednego gara i wpływa na naszą bohaterkę zmieszane z problemamy małżeńskimi, to wszystko sprawia, że jakoś tak, no jakoś… się gubimy? Nie wiem, ja się zagubiłam. Nie oznacza to, że opowieść nie byla pomysłowa, znowu trzymająca w napięciu, ale tego wszystkiego było za wiele. I przeszła żona i córka i jeszcze…
Nie, za wiele i za mało przez to…
Niestety.
Ale wiecie, jak cykl się kocha, a przecież nie będziecie zaczynać od tego tomu, to dobrze się będziecie bawić. Bo to przecież oni… ci, których kochacie, chociaż… tak skupiona na Mercy opowieść, dziwna, miejscami nielogiczna…
Nie, najsłabsza na razie część serii.
No więc tak, po pierwsze dzień kolejny zaczął się od tego, że przyszedł facet okna nam wymienić… ekhm…
Serio.
No dobra, sprawa była taka, że po zarezerwowaniu domku odezwał się ktoś z Novasolu i poinformował Chowańca, że może zrezygnować z rezerwacji bo jednego dnia mają być wymieniane okna dachowe. Ale jednak to ma zająć tylko jeden dzień, może dwa, ale ponieważ dom jest dwupoziomowy i tak dalej, to serio, oni nie będą przeszkadzać i tak dalej… kurde, człek nie miał czasu, zresztą, chciałam ten domek, chciałam wyjechać, wróć, nie chciałam, musiałam!
Nie było innego wyjścia.
Ma być to i już, więc przyznaliśmy, że nam to nie będzie przeszkadzać i tak dalej… mieli przyjechać we wtorek, pojawili się dwa dni później, kurde, to mnie zaskoczyło, ale ponieważ i tak miałam problemy ze spaniem, to wiecie… przyznać należy, że dziwnie ustawiony domek jednak nie był dla pracownika firmy problemem i nie wleźli do salonu – drzwi były otwarte, ale zasłonięte zasłonką, ale zapukali do onych, tak zwanych drzwi głównych. Wiecie, w Skandynawii w ogóle ta sprawa z drzwiami, to czyste szaleństwo, szczerze. No ale…
… więc pukanie, Chowaniec goły, więc zwlekam się z sofy, na której chciałam się przespać po pisaniu jakąś godzinkę, w koc zawinięta otwieram, ten se tam śpiewa, młodzian takowy, po szwedzku… a ja mu na to, że no comprende, więc przeszliśmy na angielski. Spoko poszło do miejsca, w którym on zadał pytanie: czy tutaj mieszkam… no i poczułam zaskoczenie, bo… i tutaj spojler alert – jeżeli rozejrzycie się po okolicy tego domku, link był wcześniej, to zauważycie zabawną rzecz… i tak, chcę kupić to cudo, ale… nie ma simoleonów!!! A zabawna rzecz to to, że gdy obejrzałam wystawione domy w okolicy tej dziwnej miniosady między skałami na zalewowej sferze… to one w większości takie same i to… ŁĄCZNIE Z MEBLAMI.
Serio?
Jak to?
Czy to było stworzone tak pod klucz kompletnie, z meblami, z saunami, nawet tapety, łóżka, ja pierdziu, kible i rozwiązania – śmieszne – hydrauliczne… wsio takie samo. Jakbyście zwariowali…
Ekhm…
No dobra, domek chcę kupić, chcę mieć sommerhus w Szwecji, dokładnie w tym miasteczku, ale już od razu teraz. No co? Pewno, że fajno by było mieć działkę i wpływ na domek, ale chyba nie do końca jest to możliwe. Prawdopodobnie jest tutaj ten haczyk, jak ono miejsce na wyspie, gdzie domy mają być ino takie, nie inne, ale… oczywiście, jak zwykle… wsio zależy od finansów.
A za tę kasę, to chyba nawet to by było fajne…
No ale… gość od okien się zmieszał, jak usłyszał, że nie, nie mieszkam, ale przecież wiem, że mieli to robić i tak dalej i czy on czegoś ode mnie potrzebuje? On na to, że nie, nej tak… i w ogóle… potem zaczął gdzieś dzwonić nerwowo i w końcu, po jakiejś godzinie odjechał. A raczej odjechali…
Chyba ich dwóch było.
Nadal nie wiem o co poszło.
No i w dziwny sposób skończyło się na pisaniu nie tylko o dziwnym wydarzeniu, ale też i o pragnieniach wszelakich posiadania czegoś więcej… kiedyś to się dacza nazywało. LOL Albo jakoś tak… domek na wsi?
No ale… jak już w tym temacie, to zależało mi na zobaczeniu domu za prawie 6 milionów koron. I przy okazji tego za 9 milionów. No tak, takie cuda można znaleźć i poczuć się jebniętym w łeb. Mocno…
Dom za 6 mln… i ten za 9 milionów.
Okay, zaczynamy od Rödhammar 17… czyli prawie 6 milionów, płaski teren, dojazd koszmarny… do tego, zwróćcie uwagę na działkę, na co pewnie niewielu uwagę zwróci, wiem z doświadczenia… nie macie dostępu do wody!!! To czyjaś działka, czyli, kurna no… ktoś może tam se jebnąć pomost!!!
Albo i szopę.
Pomijam fakt tego, że to zwykłe szopa, więc płacicie za teren, tylko i wyłącznie… i za możliwość wdychania niezłego smrodku oraz ciągły lęk o to, czy nas zaleje, czy jednak nie. Jak oglądałam ten domek, to waliło nieźle. Niski poziom wody, wodorosty, zupka, kąpać się nie da, no szaleństwo, chyba, że do sąsiada pójdziecie pożyczyć pomostu czy jakoś tak… wiecie, trza se radzić.
Drugi domek znajduje się zaraz obok, ale w górze od tego.
I to sporej górze, czego na zdjęciach nie widać. Miejscówka super, widok, smrodek nie tak wielki, ale… ech, widać rozrysowane działki, widać szaleństwo, które tam się dzieje… ekologia, tia, pierdu pierdu… oczywiście sama szopa, bo to nie dom, nie oszukujmy się, jednak do wymiany i tyle…
I jak się wam ceny podobają…
PS. Jest i za 19… O rany! W sercu miasta. W onej ciasnocie szalonej, kurde, dom z XIX wieku!!! Historia, duchy, hałas z knajpy, cena jak z jakiegoś… ale z drugiej strony, no weźcie, tosz to kopalnia złota, dzielicie na 3 odrębne mieszkania i wynajmujecie w sezonie i interes się zwróci po roku na pewno…
Chociaż… nie wiem.