Pan Tealight i Drewniany chłopczyk…

Wiedźma Wrona jak go zobaczyła, to uciekła kląc na czym świat stoi, znaczy nie, że na żółwiu i słoniach, nie no, nie była tak szalona… co jak co, ale nie czepiała się płaskoziemców, szacun za pomysłowość i tak dalej, ale nie rozumiała nigdy czemu nie wspominali o słoniach czy żółwiu, który… miał płeć… no wiecie, jednak należałoby? A oni ino horyzont, horyzont i horyzont.

Osz kurna no!

Chodziło o to, że Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane… ninawidziła Pinokia. Od dziecięcia… znaczy płodu właściwie. Zwyczajnie, nadzwyczajnie, może i wszelako popierniczenie, ale niecierpiała zmurszalca. Długonosego popierdoleńca. Kornikowego BandB!!!

Nienawidziła go jak żadnej innej postaci.

Nie no, oczywiście, że wiedziała iż istniał, kiedyś tam… możliwe, że nadal, przecież drewno posiadało oną wytrzymałość, mogło trwać i trwać i trwać, przy dobrych warunkach, jak go ktoś na przykład zatopił w torfie, ale zakrył mu usta, może ino zostawił oczy i dupsko, coby pierdzenie było, dzięki temu właściwie UFO powstało… znaczy cała ta kultura widzenia onych alienów… no bąki puszczał…

Żarcik.

A może nie?

… więc jak zobaczyła tego rzeźbieńca… nikt się nie zdziwił, ze tak zareagowała. Naprawdę nikt. Tylko… problemem było, kto go tutaj postawił i czy ten kluczyk w plecach naprawdę go nakręcał?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

… i człek dociera na miejsce, chociaż tak naprawdę nie wie gdzie miał dotrzeć.

Tak to jest jak się spotyka nowe, coś, co widziało się na zdjęciach, satelitarnie można było nawet obejrzeć, ale jednak, to nie to, przecież, to nie tak miało, ale zaraz, a może jednak… droga się nie kończy, ale my decydujemy się na wejście na Głowę.

Najpierw jednak po prawej ona zatoka dziwna, którą zachwalają by zwiedzić, oczywiście ostrożnie, w czasie sztormów, podobno szaleństwo. Muszele są. Woda niebieska. Niebo się odbija, skały niesamowite przede mną, po prawej, a po lewej… tam jest to coś, co mnie wzywało od tak dawna. Ono magiczne COŚ. Coś nawet więcej… i choć wiemy, że będziemy musieli potem nadłożyć drogi, to przecież o to chodzi, przecież nawet nie zostawiamy odcisku stopy, bo Głowa to skała. Skała na przeciwko której stoją chyba 2 chatki rybackie, zakaz jest rzucania kamieniami, no i szopy jakieś…

Jak nic w tych beczkach zwłoki…

Ale to sprawdzimy później, najpierw wejdziemy na Głowę, by potem z niej zejść i stanąć w miejscu, które widziałam na tylu miejscach, a które czuje się… słono. W zagłębienia krągłych skał, obłych, omiatanych przez wieki wiatrem i wodą, onym uczuciem, słońcem, wszelką myślą i marzeniem… sól się zbiera. Woda tak słona, że aż gęsta, na onych nieprzepuszczalnych skałach… paruje i wytrąca kryształki, niczym na oych eksperymentach w szkole… co się za dzieciaka je robiło.

Jakie to…

Fascynujące.

A słońce pali, jednocześnie wiatr wieje, zimno i gorąco, a w oddali już widzę te skały/wyspy i oną chatkę, schronienie, dwukolorowe, znane mi ze zdjęć, wyglądające całkowicie inaczej… takie czarowne.

Doskonała samotnia.

Ideał.

Mogłabym spędzić na tym poziomie wody, lekko wystających skałach… wiele czasu, kilka bateriii i pamięci by mi zabrakło na zdjęcia. Wraz ze zmieniającym się światłem, mogłabym… ale nie mogę? Albo mogę, ale chcę dziś jeszcze dojść tam, gdzie widzę jakieś pojedyncze istoty.

A może tylko mi się wydaje, w końcu i woda i wiatr, słońce i sól…

Może to już szaleństwo, bo przecież nie ma tu roślin, dziwne pluskanie oddziaływuje na wyobraźnię, coś w tym jest i wiele jest i nie ma tylko nicości i jest ona, ale nie taka, inna jest i jeszcze…

Dziwne to, piękne, oszałamiające, graficzne, artystyczne… niczym tyłeczki i cycki własciwie, brzydko mówiąc? Zaraz, dlaczego brzydko? Co złego w onych określeniach? Na czymś siedzieć trzeba, czymś dziecko karmić… albo machać, jak kto lubi, ja macham. LOL A co? Kto mi zabroni, jak się w oko nie uderzę, to nawet sama sobie nie mogę zabronić… dobra, brak wody zaczyna nam doskwierać, wracamy, z onej odkrytej płaszczyzny, pewno najczęściej zalanej na Głowę, potem wzdłuż ścieżki, spoglądając na łódeczki, na one domki po drugiej stronie, znowu droga i druga strona zatoczki… niesamowicie inna, widok na miejsce, na którym dopiero byłam…

Gdzie mój pot wciąż paruje… a potem, no tak, chatka, chatka z napisem, coby kamieni do wody nie rzucać, woda i skała krągłość jej niesamowita i jeszcze dziwność tego miejsca, niby dla ludzi, a jednak nie do końca. Czy ono chce ludzi, czy ino ich toleruje… dochodzimy do słynnego czerwono-niebieskiego schronienia gdy już tam nie ma nikogo. I moglibyśmy celebrować tutaj zachód słońca w samotności, ale nie znamy tego miejsca, a ciemność zapadnie szybko, więc… tylko przez dłuższą chwilę leżenie, gapienie się w niebo, łódkę w oddali, skały, sól…

A potem z powrotem.

Pies wciąż szczeka.

Dziwne myśli…

Na pewno chcę tutaj wrócić, przemierzyć inne ścieżki, złapać inną pogodę, może znaleźć inną muszlę, zobaczyć innego morskiego potwora… niepotwornego wcale… i może jeszcze chmury i jeszcze… chcę…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.