Pan Tealight i Gnijący Anioł w Rynnie…

„Znaczy, czy on gnił…

Kurde no, chyba raczej nie gnił, no chyba że we własnych siuśkach!

Od dawna nie padało, Wyspa wydawała się jednak mieć skądś jakąś wodę, bo jak tylko przyszedł pierwszy prawie jesienny deszcz, niewielki, żadne tam szaleństwo, to rynny zabulgotały, puste gniazda wypały, a rzeki nagle od nowa stały się rzekami, jakby ta woda tylko gdzieś czekała…

Jakby zwyczajnie wolała nie patrzeć na lato i Turyściznę.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane i jej Chowaniec tym razem postanowili dołączyć do Turyściznowego packu i zwyczajnie pobyć gdzieś indziej, więc nie wiedzieli co się stało. Znaczy, dowiedzieli się jak wrócili, ale w trakcie, to były tylko wszelakie byty ogrodowe, wszelakie byty domowe, wszelakie byty… kuźwa, no tłoczno tutaj zawsze jakoś tak…

Ale…

… więc z gniazdami suszonymi, z liściejami pojedynczymi, pajęczyną ze stokrotek i zagubionym żukiem, Anioł wypadł z rynny, a dokładniej to jego niewielki, lekko zmumifikowany, na pewno uświęcony, wiecie walił kwiatkami i lekko połyskiwał wciąż, ale raczej nigdzie nie miał już wzlecień, szczególnie po tym, jak kurna Chowaniec sprawdzając okna…

… omal się na nim nie wywalił.

Toż to bezczelnosć ze strony tych niebiaskich podfruwców, coby tak człowieka zacnego omal nie ubić. No naprawdę, Wiedźma Wrona od razu rzuciła kilka pierunów w stronę chmurek, ale te na to, że może on piekielny i od razu dorzuciły jeszcze, że ni nie zapraszają, ni też i, że reklamacji nie przyjmują.

A piekielni na to, że co jak co, ale oni po sobie sprzątają.

Zawsze!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

I coś na oną jesienność.

Ech, udało się, w końcu kilka kolejnych tomów doszło do mojej biblioteczki. Muszę przyznać, że szalenie mnie to raduje, bo przecież to taki czas na czytanie. Ona szarość i deszczyk nawet właśnie popauje… mało go, no ale…

Najlepsze jest to, że chłodniej w końcu.

A książki… no wiem, rozrzut niezły, od kilku biografii przez opowieść o tym jak zostać zabijaczem po Kubusia P. LOL

Grebbestad…

No dobra, trzeba przyznać, że jesteśmy tutaj po raz kolejny, ale po raz pierwszy zaplanowałam sobie dokładniejsze przeszukanie onej mieściny. Widać, że w porcie ruch, jednostki mniejsze i większe, no pewno że każdy prawie tutaj posiada łódkę, ale jednak, no weźcie no… ślicznie tu jest, za plecami też skała, przed, stojąc na molo też za wodą skała, czerwone chatki one łódkowe, ale nie da się dojść, no to jak mieliśmy w planie, idziemy do góry… bo zaplanowałam dwa spacery na dziś…

Miasto i dzicz.

I dobra, idziemy najpierw architektonicznie, potem myślałam, że polezieny na skałę, bo można, a widok na pewno mega, gorąco, słonko i ino kilka chmurek, znaczy tam gorąco… no ponad 20ścia, ale wiecie… człek już się wychłodził przez ten sierpień, jakoś tak się nastawił na zimno, długie gacie wziął i bluzy i…

Ciepło.

Ale w cieniu pizga, więc…

… więc idziemy…

I co? Nosz kurde, Chowaniec zauważył caffe. Kaffe? Znaczy piekarnię z kawiarnią i półrestauracją taką… I już wiem, że co jak co, ale po tym, to ja nie wlezę na skałę, chociaż, kurde no… jakie te ciastki cudne, wiecie, świeżutkie takie, z owockami, więcej w nich kremu, lekkiego, nic ciężkiego, niż onej mąki, więc można żreć… i weźmiemy te dwa i te dwa i potem po jednym takim i…

No co, myśmy ostatnio w kawiarni byli na początku tego wieku!!!

Taka prawda.

Po prostu, wiecie jak to mówią, musicie tutaj zajrzeć i to koniecznie na początku tygodnia, bo oni większość robią tak na poniedziałek i wtorek, a potem wiecie, już nie ma więcej. Sprawdziliśmy. LOL

Ino małe ciastki zostały…

Ale one tortowe takie, to wiecie, że ciasto i krem i zdobienia i finezja… było coś z malinami, coś z truskawkami i takie coś z orzeszkami i śmietaną w środku, trójkątne takie i jeszcze… oj to było kolejnego dnia, cudo wynikające z połączenia bezy orzechowej z cieniutką ilością biszkoptu… wiecie…

… to geniusz ono cudo tworzył.

Szczerze.

Ale… przesiedzieliśmy tam trochę długo… ale wiecie, te tapety, nastrój wszelaki, nosz kurcze no, człowiek tego nie ma na Wyspie, więc korzysta. Zwyczajnie. Po prostu. Tak, pani popatrzyła się dziwnie na oną chciwość Chowańca, co to na tacę i to i tamto, a potem przyłazi do mnie i mówi: słuchaj, a tam z tyłu to zupa rybna jest. I tak se myślę, patrząc na one ciastki…

… że niby jak?

Na polewkę?

No mniejsza… spuśćmy na to zasłonkę, może nie milczenia, ale zapomnienia. I nie, nie liczyłam kalorii, potem obleźliśmy miasteczko w rejonach górnych i to był szał architektoniczny. Skandynawski, gdzie niegdzie ino coś na kształt miniaturowego ogródka, zwykle dom przy domu, wsio białe albo lekka pastel i jeszcze do tego coś innego i jeszcze, no kurcze no… piękne to, ale nie mogłabym tak…

Tak człowiek na człowieku.

Na skale…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.