„Lekko wodnista wyszła.
Lekko bardzo nawet…
Niby dosypali więcej kaszy, trochę nawet żelatyny dodali, ale jednak, wciąż jakoś tak było to wodniste, niby we flaka spokojnie tak jakoś, nie no, wyglądało okay, smakowało też, ale jakoś wepchnać, wlać… no jak to miało działać? Niby mieli maszynkę, ale kurde, one wciąż krzyczały… rany no, ona wodnistość powinna była je trochę przynajmniej no zalać, znaczy… upić może i?
No przecież kurde no…
Bratki!
Ale chodziło im jednak o to, żeby stworzyć kulinarną ekstazję dla paszczy i flaków jedzących. No wiecie, w końcu żarcie ma za zadanie nie tylko smakowanie i tak dalej, ale jednak, też żarcie musi wyjść. Koniecznie nawet winno opuścić osobnika zostawiając ino one cuda dobroczynne…
I już.
A flaki… no właśnie, rany jakie flaki mieli do onego specyfiku, tylko że wciąż wodnisty taki ten cud żarełka, ale jednak, kurcze, no jakoś tak… może zwyczajnie dobrać ich jeszcze? Ale niewiele ich już, jesień się rozbebeszyła za oknami i w domach, więc czemu nie dodać czegoś innego?
Czegoś lub kogoś?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wiedźmin. Cykl cały” – … pamiętam. Wciąż pamiętam, jak to się zaczęło, bo książki pojawiły się jakoś kilka lat przed moimi studiami… znaczy, rokiem, w którym studia rozpoczęłam i… nie było nas stać, a każdy chciał przeczytać, wiecie, archeolodzy kochają fantasy!
Oczywiście książki nie wyglądały tak, moje pierwsze wydanie pokryła pleśń… co wiecie… smutne to, ale… wspomnienie zostało…
Wyrywaliśmy sobie, zaglądaliśmy przez ramię… nie pamiętam kto miał kasę by je kupić, ale pamiętam, że… te…
Były pierwsze…
A potem, jakoś tak, po roku, powoli, jakoś wszyscy zaczynali mieć swoje i rok za rokiem… cisza, czytanie, nie przeszkadzać.
Tom po tomie…
Zwyczajnie…
Ludzie przekazywali sobie wiedźminie zauroczenie pocztą pantoflową. Czy tam kaloszową jak o błotnistą robotę chodzi…
No wiecie, właściwie, co powiedzieć?
Książki są niesamowite. Są powalające. Pierwsze tomy opowiadań to raczej wstępniak, może i lepiej zacząć czytać od samej historii, już gdy macie sławną trójcę razem, osobno, znowu razem, ale… przygotujcie się, że to nie to, co może wam ktoś opowiedział, może obczytaliście gdzieś w gazetach, może…
Nie wiem, memy widzieliście, nie…
To jest powieść o świecie, nie tylko Wiedźminie i Dziecku wielu imion właściwie. O Czarodziejce i inności, ale przede wszystkim o państwach, o onych intrygujących światach, polityce, chciwości, pokrętności…
O tym wszystkim…
I właściwie jeszcze więcej, ale… widzicie, za każdym razem czytając serię, człek odnajduje w niej coś innego. I zakochuje się w tej serii. Jakoś tak staje się jej częścią. Jakoś tak… ona staje się częścią was…
Upłynęły lata…
I człek doczekał się filmu, serialu, pierun wie czego tam jeszcze, a gra wyszła… ale wszystko po tak wielu latach/wieku, że to nasze wyrywanie sobie książek… nie wiem, wydaje się być wciąż takie niewinne. Taka czysta fascynacja, wiecie, książki 20 lat temu to wciąż był luksus i czekanie. Dłuuugie często czekanie.
Teraz doprowadziliście do księgarni, których nie ma.
Tak, umywam ręce, bezczelna świnia ja… ojojoj. Gdzieś to mam. U nas w księgarniach też kurde są home decory!
Najnowszy zaś Wiedźmin wygląda tak…
Ed.
I paw obligatorjny.
I jezioro… i łosie… no wiecie, czasem zwyczajnie, coś się wydarza, bo przecież nie planowałam, coś mną szarpnęło, coś pyknęło mnie w ramię i otworzyłam taką zwyczajową gazetkę z reklamami, wiecie, tymi turystycznymi… czyli sklepy, mydło i powidło… i łosie. Kurna, okazało się, że w Ed, do którego można się dostać w niewiele ponad godzinę, są łosie, a dokładniej, łosiowe ranczo…
A przecież.
Ja jestem może w połowie wroną i w połowie polarnym niedźwiedziem, to jednak mam poroże jak nic. Antlersy zmiksoowane z no tym takim reniferowym… łopaty łosiowe są? Tak? Kurde, człowiek głupek, trza się dokształcić. Może jest coś jak: Łosie dla początkujących, chociaż ja nie początkująca, widziałam, wysłuchałam, macnęłam i zostałam opluta…
Łoś się pluskał i sikał, więc… zaliczony!!!
Ale od początku… więc jechaliśmy… droga dziwna, prowadziła przez jeziorne miejscówki, lesistości i stany wszelakiej zagłady ekologicznej. Naprawdę serce rozpierdalające. Rozwalone skały, zdjęte drzewa, wszystko rozjechane, dziwnie już nawet nie błagające o pomoc, zrezygnowane…
Smutne…
Ale miałam zobaczyć łosie.
Przyjechaliśmy na miejsce, mały drewniany domek, sklepik i knajpka w jednym, a babka do nas, od razu od wejścia, coby szybko szybko, bo właśnie się karmienie zaczęło… to bilety, wychodzimy tylnymi drzwiami i…
Łoś.
Dziwne tak ryczeć na widok łosia, ale się poryczałam.
Na widok onego wielkiego, na widok mniejszego, który będzie jego następcą, samicy z młodym, wkurzałam się z ludźmi na one teksty, ale pocieszające jest to, że przynajmniej, podobno, łosiowa populacja się pożądnie zwiększyła a i wilki mają się super i szczerze przy granicy z Norwegią wystarczy rano lub wieczorem wyjechać i łosie normalnie łażą… w końcu są u siebie.
A na ranczo mają oczywiście łosie w ograniczonej liczbie, no logiczne, na sporym terenie, wodnisto-bagnistym, z drzewami, łosie, z których większość to takie pupile, że wiadomo, jak pominąć ruję, jak Holling z „Przystanku Alaska”, pamięta ktoś? Jak mu odbijało? He he he!!! Ten łoś… ech, ten był podobny ino przycięte miał łopatki, coby się biły dopiero, jak wiecie, czas przyjdzie…
Bo przyjdzie…
To było przeżycie, wzruszenie, lekcja… chciałabym tam kiedyś wrócić na spacer, bo można się przejść dookoła i jakby podglądać te łosie w dziczy, ale bezpiecznie, wiecie, nie srając po gaciach, czy nie sprawiać nazbytniej rozróby. I chyba o to mi chodziło… kupiłam łosia i kupę łosia.
Naturalną!
Serio, w słoiczku.
Co was będę oszukiwać, no kupa najważniejsza. LOL Potem się okazało, że sprzedawczyni Dunka, no i sama zbiera kupę… erm, ja to szanuję i rozumiem, zbierałam z Babcią krowie placki do ogródka.
Swoją łosiową kupę jako świętą zachowam.
W słoiczku… wspominałam, że słoiczek i kokardka jest? LOL
Powrót był na początku super, obejrzeliśmy kawałek Ed, czyli jeziora, wąskiego i niesamowicie długiego, więc możecie sprawdzić na mapie. Fascynujące miejsce na wakacje. Stary hotel, pociąg, ech, wszystko… niestety w drodze powrotnej łeb mnie rozbolał i myślałam, że wiecie, niejedzenie, bo przecież ja mam i morską chorobę i lokomocyjną i huśtawkową…
Wiadomo…
… i zamiast wziąć od razu aviomarin, to kurna stwierdziłam, że pewno brak wody i soczku, więc… dotarłam do domu i już zdechłam. Znaczy zdechłam po drodze, ale potem zdechłość była wciąż present. I tak nam się dzień skończył ze mną na tej brudnej sofce, co to miała plany na zdjęcia jeszcze…
I rzeczywistością.
Ale widziałam łosie!!! AAAAAAAAAAAAAAAA!!!
PS. Ranczo to Dalsland Moose Ranch…