Pan Tealight i Szopy Design…

„To były nowe narodziny, a macicą było miejsce pod Babką Śliwą

Z czego wymownie ona dumna, niesamowita, piękna drzewna bogini nie była wcale a wcale zadowolona, no do skutku, znaczy, do momentu, gdy wsio się poukładało i choć wiedziała, że wciąż jeszcze będzie tego tam więcej, że coś zmienią, że przecież można to lepiej zawsze i jeszcze piękniej i czyściej i mocniej, to jakoś tak, uznała od razu… nowonarodzonego Kunstshed za swego wnuczka.

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane jakoś tak się nawet nie dziwiła, nie dziwiła się też wtedy, gdy Śliwa obrodziła tak mocno, że leżące na trawie śliwki wcale nie przerażały. Gdy wszystko na górze było tak obfite, że wyglądało, jakby zamieniła się w gigantyczną winorośl. Wielkie, śliwkowe kiście obciążały i cieńsze i grubsze gałęzie… liście chowały je przed nadmiernym słońcem, ale jednak brak wody oczywiście zrobił swoje, więc…

… niektóre owoce spadały szybko, inne czekały mając nadzieję i remontując Kunstsheda, Wiedźma Wrona martwiła się, że nic z tego nie będzie…

Ale okazało się, że Babka Śliwa, chroniąc swojego żółtego wnuczka, któego przecież wcześniej w ogóle niezauważała, no jakos tak owocowała ze wszelkich miar. Owocowała by pokazać, że jest najbardziej zajebistą. Czyli, wyszłoby na to, że po prostu serio była zadowolona z onych „narodzin”.

Serio…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dzień drugi, znaczy trzecie, ale wiecie… sobota, niedziela…

Nowy tydzień.

Poniedziałek… czyli co? Rzeczy mogą być pozamykane, przedostatni dzień sierpnia, ale nic to, internet niby mówi, że otwarte, ale… widzicie, w Grebbestad istnieje punkt informacyjny. W znaczeniu dla Turyścizny, czyli i nas. Ale, w zeszłym roku była też jazda, jak się okazuje, wszędzie pisze, że otwarte, że pomocne, w środku dziś siedzi baba z ujadajacym pieskiem, która… pomijam fakt, że mnie przeraża, jest odpychająca i czujecie się jak śmieć, wskazała nam tylko malutką gablotkę z ulotkami, bo łaskawie wyszła i powiedziała, że zamknięte, choć pisze, że otwarte… no cóż, machnęła ręką, powiedziała, że to, czego chcemy jest niedostępne… możemy odejść.

Wiecie, królowa przyszła, wyszła do pospólstwa…

Nie, nigdy nie idźcie do informacji tutaj po pomoc.

Oderwą wam pozostałą nogę… więc zrobiło mi się przykro, więcej, tak naprawdę dostałam ataku, ale nerwica to zwyczajna rzecz, więc… po co nam turyści, co nie? Tak – SARKAZM!!! Przecież kurna nie mieszkam w miejscu, gdzie oni istnieją…

Mniejsza, uciekliśmy stamtąd, ale obiecałam sobie jeszcze, że wrócimy do samego miasteczka, bo jest fascynujące. Naprawdę przecudowne. Warto tu przyjechać, warto zajrzeć do restauracji, cudowni ludzie, połazić, popatrzeć, może lekko powstrzymać się od wścibstwa, ale czy się da… jest morze, są skały i domki… no wiecie, prosta sprawa i tyle!!! Ale punkt informacyjny, nie zaczynajcie od tego. A jak już, bierzcie ulotki i uciekajcie, bo aura tej osoby was dobije na starcie…

… więc ruszyliśmy do Strömstad.

A dlaczego? No cóż, po pierwsze chciałam połazić po mieście, bo to jest zwyczajnie szaleństwo… architektoniczne oczywiście. Serio, to jest perełeczka. Może nie w całości, ale mamy takie cuda, że szczęka opada…

No i znalazłam łosie.

Ale najpierw miasto.

Słuchajcie no… zawsze zależy mi na zdobyciu czegoś, co jest naprawdę miastowe, szczególne, naprawdę… najfajniej gdyby była to sztuka, ale…. Wiadomo, koniec sezonu, więc zajrzeliśmy do księgarni, widać problemy takie jak w innych miejscach, księgarni przy kanale, mocno wyschniętym, bo woda wszędzie w tak niskim poziomie, że… nawet w sklepach ino słodkie napoje albo gazowana.

Serio?

ICA uratowała mi gardło.

Sorry, ale z kranu to piję tylko u siebie. Nic na to nie poradzę, herbatę, przegotowaną, mycie, wiadomo, ale z kranu taką do wzięcia ze sobą, oj nie… więc potrzebowałam wody. Wstydliwie się przyznam, bo to dziwne.

Dla mnie…

Wracamy do księgarni, na froncie dziwne rzeczy, widać czytelnictwo jak w reszcie świata, ale… ten zapach książek. Te okładki, szwedzki język taki śliczny, ta książka… artystyczna, bardziej album niż książka, ale tak piękna… kuźwa, jakbyście zobaczyli ceny… książki po ponad 200 SEK to norma. A potem zaglądam na Empik a tam obniżka o 50% na powieść, której pragnę i tylko niecałe 30PLN… hmmm…  Dobra, księgarnia cudowna, wcześniej sklepik z przemiłą babeczką, no zaczynam się leczyć z tej goryczy informacyjnej z Grebbestad… i wpadamy do sklepu, bo wiecie, kupiłam kartki, mam coś specjalnego, więc idę oglądać architekturę, ale się spieszymy, no i ten sklep… Ditt-o-Datt… coś jakoś tak, na instagramie jest…

Ja pierdziele.

Sklep jak muzeum rzeczy, których nie dostaniecie w innych miejscach. Prowadzący go facet, po prostu złoto!!! Jakoś tak niesamowity, chyba zajarzył, że ze mnie po prostu oszołom i no wiecie, jak dziecko w sklepie z cukierkami, czy tutaj, no weźcie no… po prostu szaleństwo. To jest miejsce na godzinę, a wciąż nie zajarzycie, że mają tam coś, czego szukaliście od dawna…

Naprawdę.

I to wsio takie niesamowicie słodkie, cudne, kolorowe, zabawne…

Musicie choć zobaczyć. Aczkolwiek ostrzegam, że może być niebezpiecznie, oj może, jak ktoś ma portfel. Ech… ale no, czasem małe rzeczy potrafią tak bardzo rozbawić… tak bardzo. Mocno!!! Bo czasem coś małego naprawdę może wam zzaczynać dzień. Może, nie nie mówię o pigułkach, rany ludziska…

A nie, to tylko ja! LOL

Potem poleźliśmy oglądać miasto, ale po godzinie, wciąż nie zobaczyłam wszystkiego, promem nie popłynęliśmy, no bo… pojawił się łoś i godzina jazdy, więc… seeyalejter. W Ed. Z łosiami.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.