Pan Tealight i Bóg Gromaczenia…

„No tak, oczywiście że no nikt, łącznie z nim boskim samym, nie miał pojęcia od czego tak naprawdę jest. Się znaczy, szatki miał wiecie, wersja cienki szlafroczek ale z lametką w puchate koteczki… wiedział, że lubi kostury i kłębki wełny, ale miał na nią uczulenie, więc ino bawełna czy len go ratowały…

… plastików nie lubił, za to druty i szydełko…

Mógłby majtać nimi godzinami.

Serio, sweterki, płaszczyki, skarpetki, rękawiczki, spodnie nawet robił… no wsio z włóczki niewełnianej i włókien wszelakich, raz nawet majtnął suknię ślubną z nici pajęczej, ale to dla nudystów było, więc wiecie, nie dla każdego, na pewno… nie oszukujmy się, moda może i przychodzi i odchodzi, ale jednak…

… jednak lepiej gacie mieć na sobie.

A już szczególnie w świątyni jakiejkolwiek.

A on w końcu bogiem był, więc wiecie, pewnych rzeczy nie chciał, chociaż, kto go tam wiedział, w końcu z tym jego nazwaniem… znaczy co od gromadzenia, wszelakich hauli i tak dalej, a może jednak od ludzkich zgormadzeń, nie że znowu kupiłem sobie lampkę w kształcie dinozaura, bo choć mam takich samych piętnaście, to ta taka się wydawała inna, zresztą Chiny to kraj się rozwijający…

Czy coś?

Wcale a wcale nie wiedział o co mu chodzi, więc ino majtał te ręczne robótki. Nawet makramy potrafił wyplatać!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Piranesi” – … to… to nie jest książka. To nie jest zwykła opowieść z początkiem i końcem, środkiem, tymi wymaganymi stanami napięcia i zaskoczeniem i jeszcze oczywiście śmiercią w odpowiednim momencie…

… nie…

To jest otwarte okno, do innego świata.

Możecie przez nie zajrzeć do miejsca, które niezależnie jak patrzycie, zawsze zobaczycie więcej. Niezależnie jak pójdziecie, jeśli zdecydujecie się wkroczyć, odnajdziecie inne miejsce. Ale nie ma boja, dostajemy przecież przewodnika. Tylko… tylko, że on jest trochę jak my, więc… oczywiście, żyje tutaj dłużej i może nam opowiedzieć o tym i innym, o tych, których nazwał, odszukał, zapamiętał, i może nawet… zapomniał… bo przecież, jest jednym z nas…

Albo był?

To dzieło sztuki.

Mózgu poszukująceego, pragnącego wydalić na świat coś innego.

Piękno… ale też i wciąż opowieść. Tylko, że jakoś tak, no nie opowieść, nie prostota, a raczej, wszystko, caała masa dźwięków, słów, liter, wersów, miejsc pustych i zapełnionych…

To jest coś, na co trzeba sobie dać czas, historia szczupła może w ilości słów, kartek, ale pięknie wydana, przetłumaczona i będąca czymś więcej, onym niesamowitym czymś więcej, co ten cykl chyba zawsze nam oferuje, czyż nie?

No dobra… to jedziemy!!!

Szosa jak szosa, ale widać, że kurcze wszystko się wali, dziur coraz więcej, miejscami łaty,miejscami komuś się ładniej ulało, zjeżdżasz jednak z autostrady, a tam już trzymaj zęby, uszy odpadają a oczy dawno wypadły. Nosz kurde, moje bebechy. Ale chciało się na wybrzeże, więc cierp człowieku. Przejechałeś przez Göterborg, to jakoś się uda. Tia… wciąż tam remontują.

Przyznaję, że strasznie to wygląda.

Wszędzie wywalone skały, drzew nie ma, a minął rok…

Świat oszalał?

Czy tylko tutaj ludzie uwielbiają mieszkać jakoś tak albo w kompletnej dziczy ino domek jeden, szopa i drzewa, pola, skały, albo na skale dach przy dachu… nie jedziemy prosto, bo chiałam zobaczyć Tjörn. No co? Fajnie się nazywa, most mają, ale jakoś tak, wyszło, że poza mostem, dwa razy objechanym, to nic nie widzieliśmy.

Można zwalać na deszcz, ale ja zwalę na Uddevallę.

Sorry, ale u nas nie ma supermarketów i centr handlowych!!!

A niektórzy pewne rzeczy muszą przymierzyć, no weźcie no!!! Raz w roku kupić se gacie, portki i dwie bluzy to nie grzech, stare już się rozpadają, a żeby nie było, łatam!!! I ceruję i w ogóle, dziury dziś modne przecież, więc póki się nie rozpadnie, jest okay.

Ale czasem… trzeba.

Na szczęście, po wszystkim, po tych tłumach ludzi, czekała na mnie Plaża Grubych Dam.

Moja chyba ukochana… zmieniła się.

Nie ma muszelek, nie ma… wiele nie ma, wiele domów dziwnych za to jest, wiele skał zniknęło, ktoś jakoś tak chyba zaplanował wyrówna Hamburgsö. Dlaczego? Czy nie powinien być to teren chroniony? Czyż magiczna reklama mostu nie informuje nas, iż po kulturę do Danii jechać mamy a po naturę do Szwecji? Tylko… jaką naturę… przejazd przez Fjallbackę ujawnia nie tylko wielką wyciętą połać lasu, betonową drogę, wyrwane skały, niski poziom wód, zapaszek jak się patrzy…

Do tego i nabrzeże rozryte, aż do restauracji, aż do…

Nie da się dojechać.

Nie ma miejsca… ale może będzie za rok? Może skończą? Przecież niektóre rzeczy kończą, niektóre się udaje postawić, załatać, ale inne w tym czasie popadają w degradację. Ale za to człek zobaczył ośnieżone ogródki. Tak, to sól… widać nowa moda? Czy stara, tylko jakoś nie przyuważyłam? No nie wiem… trza będzie podpytać, ale na razie plaża, deszcz nagle ustaje i wiecie co… odważnie wspinając się na grube damy widzimy kreskę niebieskości, różów i fioletów…

Zachód słońca.

Łzy…

I te skały, ta woda, ta pustka… cudo!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.