„Koszmaruś nie miał się dobrze.
Co więcej, nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, iż tak naprawdę czuł się… może to nie winno być zaskakujące, ale jednak…
… koszmarnie.
No po prostu wybitnie i to z przytupem.
A przecież, jako wnuk onych wszelakich mocy koszmarowatości winien był być obeznany z tym, jak się to czuje i jak to się odbiera i w ogóle… a może to tak, że szewc bez butów, czy coś? Możliwe… że jako jeden z tych, co tworzą, no wiecie, w końcu było to wpisane w jego geny, więc…
Nie no, musiał wiedzieć.
A może to wyparcie?
Mniejsza… czuł się połamany, wszelako popierdniczony, jeszce przydepnięty i to butem z obcasikiem bardzo dużej damy w futrach i złotem obwieszonej z grantami… znaczy, że biżteria, wiecie, nie, że zaraz wybuchnie, czy coś, chociaż… może? Może jednak tak, kto to wie, przecież koszmarnie się czuje. Wszyscy mu mówili, że tak jest właściwe, w znaczeniu, że to tak można nazwać, że nikt mu nie broni i w ogóle… ale jednak, jakoś nie umiał tego zaakceptować, bo…
Dobra, czuł się źle, wybitnie, psychicznie i cieleśnie i na dodatek zrobił mu się nagniotek na zadku, co już wybitnie sprawiało, że życie jakoś tak odmawiało mu posłuszeństwa, czy jak to zwał tak zwał, no wiecie…
Tylko dlaczego?
I może jednak koszmarne czucie winno być jego stanem naturalnym?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
No więc tak, wsio u nas znoszą, wirus przestanie z 10tym uznawany za coś zagrażającego społeczeństwu w tych onych epidemiologicznych rejonach i tak dalej. Nawet dyskoteki pootwierają… i co człek ma myśleć, jak widzi ludzi wciąż w maskach, widzi onych dziwaków uskakujących na drugą stronę ulicy… czyli to będę ja, ale wiecie, robiłam to przed pandemią, więc…
Nie wiem, nie umiem wrócić do jakiejkolwiek teraźniejszości.
Nie wiem czy warto w ogóle.
Ale popełniłam pewne szaleństwo i… cóż, nie ma mnie w Danii, jestem w Szwecji, w miejscu, w którym chciałam, marzyłam by być. Skąpana w wodzie tak słonej, że oczy piełky, wysuszona na skałach tak obłych, że pył się z nich osuwa, a sól w niewielkich zagłębieniach krystalizuje się i zmienia w skarby… nie tak słone jak to, c znacie ze sklepu… w oną sól tak mocną, a jednocześnie, dziwnie prawdziwą i… tak, to znowu Bohuslan, ale… cóż, tu wiele jest do zobaczenia.
Bardzo wiele.
Dla każdego zapewne, jednak… no właśnie, ono jednak. W sobotę, tak naprawdę w weekend, ludzie tutaj byli jak osy. Ino rządlić i patrzeć na twe schnące truchło… a potem, od poniedziałku nagle miód i orzeszki.
Jakby nic się nie stało, no ale…
Wiecie, ma być od początku, więc…
Oto i początek.
Ja… w głębinach otchłaniach… sami wiecie.
Depresja ma wzloty i upadki, a czasem… tak wiem, zaraz będzie, że przecież mieszkasz na tak pięknej wyspie, że przecież jak można mieć depresję, albo moje ulubione: idź do ludzi. Eeee… nie. Szczerze, dlaczego ludzie, w większości, nie rozumieją, że można czuć się źle w dużych skupiskach ludzkich. Że są tacy, co wolą naturę i tworzenie, pracę, dużo pracy, ciągłe zajęcie… i jeszcze nowe, wciąż i wciąż nowe i jeszcze poszukiwania, odkrywania i jeszcze…
Więcej…
Ten świat jest tak naprawdę pełen takich ludzi jak ja, ale wolą udawać. Byłam tam, robiłam to, się skończyło takim upadkiem, że depresja miała depresję, która miała depresję i kopała pod sobą doły oraz tworzyła czarne dziury…
I już.
Wtedy uciekłam na Wyspę, ale ona się zmieniła. Też i przez pandemię. Ta zmiana jest bolesna, ale możliwe, że w końcu się jakoś to wsio ustabilizuje i durne miastowi nie będą łapać dzikich kotów i ich potem wciskać każdemu, bo oni oswoili, ale nie chcą. No mówię wam, ludzie to taborety. Szczerze. Jakoś no rozumiem, że można być walnietym, ale aż tak?
No ale, na Wyspie pogoda chłodniejsza, jesienna…
Mocno już inna, ale mnie tam nie ma.