„Zapomniany, czy tylko pominięty?
Dziwnie wychylił się spośród ogórkowych liści i zamyślony wystrzelił w górę płatkami w gustownych odcieniach lekkiego pudrowego różu i oczywiście bieli, tylko lekko zmielonej kremem… złamanej kremem, prosto od krowy, znaczy tej no, śmietanki z dodatkiem wanilii i kruchym ciaste…
Ekhm.
Nie wiedział, ale chciał wybrzmieć intrygująco…
A to, czego nie wiedział mogłoby zająć tomy, ale jednak nie zajmie, bo jakoś ostatnimi czasy słowo pisane nie jest pożądanym tworem ludzkości, więc… nie no, pewno, że jeśli chodzi o memy, czy pisanie: jesteś gupia, koham Jole, no i takie tam perełeczki, to wiecie, wciąż…
No chyba…
Chyba iż jest na to już emotikona.
Ale… Zawilec się nad tym nie zastanawiał. Na razie ino się wychylał i zastanawiał nad tym aromatem ogórkowym. Bo przecież nie powinien tak pachnąć. Kurcze, zawsze mu się wydawało, że co jak co, ale arbuzowo-ogórkowy aromat nie jest w jego stylu, ale jednak… chyba był? Może jednak trzeba było się w końcu do tego przyzwyczaić? Może jednak zaakceptować? Czy walczyć…
Wciąż, ciągle, często…
Po co?
Schował się więc.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Pada.
Ale fale się uspokoiły…
Wszystko lekko się wyciszyło. Wrzesień… no cóż, jakby nie patrzeć koniec lata, chociaż ostatni miesiąc – dla mnie szczęśliwie – do typowo letnich nie należał. Podobno będzie najzimniejszych sierpniem od… no i tutaj musimy poczekać, bo jak kilka dni temu rano było 9C, to wiecie, wciąż liczą, czy to od wielu lat czy jednak aż od czasu, gdy w ogóle zauważać temperatury i zapisywać je zaczęli…
Wiadomo, świat się zmienia.
Pogoda też…
Od zawsze tak było, czy był człowiek, czy dinusie. One waliły kupy a człowiek głupotę ludzką odwala i tak dalej.
Czyli zwyczajność zaczyna wprowadzać się z powortem na Wyspę. Wiecie, spierdoliła na czas sezonu turystycznego, a teraz, jak już ino najmocniejsi w gębie i swetrze zostają, to się wprowadza i dobrze się chyba czuje z tym wszystkim… chyba… jeszcze w końcu nie wie jak to będzie i czy w ogóle i naprawdę.
No bo szczerze, czy to powrót do normalności?
Naprawdę?
Ale w takim razie, jak ma to wyglądać? Bo już nie wiem. Zagubiłam się, nie mam pojęcia. Nie wiem, czy można kogoś przywitać „na miśka”, czy nie? A jeśli nie, to jak tego odmówić, by nie urazić?
Jak?
Morze zaczyna się zmieniać.
Zieloność przemija, by znowu wybić się w koloroystyce. Ale brunatnice już stają się kwintesencją obrazowatości. Malarze wszelkich maści winni się uczyć jak można stworzyć kolory i kompozycje, jak je łączyć, jak nagle wszystko tak jakoś pasuje, jak nagle… wszystko jakoś tak współgra…
Ale może wciąż jakiś dzień będzie wrzący?
Może?
W końcu z oną dzisiejszością, to jakoś trudno dojść do ładu nawet jeśli mieszkasz na wyspie. A może właśnie dlatego, iż mieszkasz na Wyspie? Bo wiecie, ona ma swoje humory, mściwa jest czasem aż ponad to wszystko i jeszcze, jak każda kobieta, zmienna mocno, wszelako i dziwnie… nieokreślono, nieprzewidywalna, ale nawet i niewyliczalna, jakoś tak… inna… niż kiedyś.
Niż… niegdyś.
Ale na razie, wrzesień. Czas na dynie, cudowne zbiory z pola, które, mam nadzieję znowu mnie wydmą i tak dalej, wiecie, dieta polna to zło dla bebszków, ale mówią, że zdrowiej… LOL oj pewno, że zdrowo, pachnie wszystko morzem i dzwonami… a tak, bo pola tutaj często widoki mają takie… jak krowy i owce… wiecie, najlepsze widoki na zbocza, skały i morza i w oddali, architekturę…
Dzwoniącą.