„Kurcze, ale była wkurzona.
No po prostu aż iskry jej szły wszelakimi otworami… kto by pomyślał, że zwykła wiedźma może ich mieć aż tyle… a może już dawno przestała być zwykła? Nie wiadomo tak do końca, można przecież ją analizować, ale nie weźmiesz i nie potniesz, bo są wątpliwości, czy się zrośnie…
Ale ino wątpliwosći.
Nie pewność.
Tu już nie chodziło o to, że należało złazić jej z drogi, lepiej nie pytać o nic, rzucać w nią herbatą, ale uważnie, w końcu a nóż widelec nie ten kubek, a ona na kolejności kubków naprawdę zawsze była skupiona, no szczerze, w ciągu dnia każdy z trzech podstawowych wjeżdżać musiał o określonej porze…
Taka była, ale teraz, naprawdę wciąż nie było wiadomo, co dokładnie się stało, ale nad głową tworzyły się jej wiry i pogoowe zmiany, niekoniecznie takie wishful thinking, ale raczej coś więcej, coś mocniej… niby mogliby ją jakoś może związać, ale po co? No i jak… w końcu można oberwać… już się nie kotrolowała, chciała dać upust swojemu smutkowi, który skumał się z wkurwem…
Chciała tak bardzo…
A Bajkopisarz się nawinął.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Jesień…
No nie ma co tgo roztrząsać, jest jesień, jabłka są, może mało, ale są… Niemcy wciąż też, a podobno jak strzelają, to tutaj od razu, że Ruskie… ech, ja komplementnie rozumiem powiązania histerycznie historyczne i cyrki z rurociągiem, ale weźcie… teraz są armatki na mewy. Nie wiem dlaczego. Nosz zgorza, tosz już ptaszek idioty pogonić nie może? A tak, ma się pamiętny filmik, się ma!!!
Ale… jesień.
Jabłka mało, ale są, śliwki piękne, ale jeszcze dni kilka za to figi, o kurcze, na naszym drzewku poszalały i teraz nie wiadomo, mocno znowu je przyciąć, czy nie. Nosz kurcze, co za życie teraz się ma?
Krzaki do ziemi, to już wiemy, ale jabłonkę też trza wyrównać…
Ech ta praca…
A jednocześnie wciąż mamy masę miejsca do obsadzenia, kurcze, że też człek nie ma tych simoleonów, by se kupić, wsadzić i jęczeć, że kurde, nie wiadomo czy urośnie, a co jak nie, a co jak tak, kurde, nosz ciagły lęk… zdycha, nie zdycha, ja pierdziele zdechło sto koron. Nie no, to nie na mój łeb, ale i tak to robię.
No robię.
Sadzę…
Bo przecież jak tak bez roślin. Wiem, że beton i ino krótka trawa to łatwiejsza sprawa, ale te cuda, kolory, motyle, pszczółki… inne robale… no co, kocha się zioła, się ma przerąbane, zresztą, brzózki moje i choineczki…
Ale jesień…
Niemieccy turyści najazd zrobili i wszelako nie wiesz już gdzie jesteś. Ale wieczorem ludzi mniej i coraz mniej i chłodniej i jakoś tak normalniej… pewno, ale za to ciemność zapada wcześniej, no i wiadomo, czasu mniej na jakiekolwiek zewnętrzne rozrywki. Wiecie… z drugiej strony, człek wychodzi po 17tej a tutaj wsio pozamykane, kilka sklepów dopiero zaiwera drzwi…
Coś zjeść… pewno można, no ale…
Po tym jak aż nazbyt często człek widzi jak z knajp kelnerzy idą na zakupy do Spara, to wiecie, he he he. No sorry, ale świat chyba tak nie działa? A może obecnie działa… ale… najgorszy ból, poza tym, że brzeg w Gudhjem znowu się obalił lekko, to zniknęły te dziwne drzwi, no dziura w czerwonej ścianie…
I nie wiem jak bez niej żyć.
Niby przez te wszystkie lata człek zaczynał sobie zdawać sprawę z tego, że zdjęcia, które robił, to po chwili zaczną być archiwalne. Ale, kurna chata, że aż tak szybko? Szczerze? Naprawdę? Jak to?
Taki niesamowity feature!
Chyba jeszcze bardziej mnie to rozjebało.
Nie wiem… ale kurde no, co się dzieje z oną malowniczością i tak dalej? Sprowadzają się nowi i wsio im wolno?