„No pusta była ona Pusta Droga.
Kompletnie pusta.
Nie tylko, że nikt nią nie łaził, czy coś, robal nawet jej nie przeleciał, nawet w poprzek, czy coś, nie przeszła mrówka, nie zagubiła się myśl, nawet wiatr ją omijał… aż w końcu, pojawiło się coś?
Ktoś?
Dziwność onego zdarzenia Pustą zaskoczyła… bo musicie wiedzieć, że była też nadzwyczajnie wiekowa, podobno w okolicy Rzymianie byli czy inni Celtowie a może i nawet wielbicielie kamieni, przecież widziała te menhiry, dolmen na wzgórze, a jednak… nią nie chodzili… ale coś ją wyznaczyło, narodziło, stworzyło, udeptało, a może ino wgłębiło… coś jakoś tak naznaczyło ziemię i dało ludziom i innym znak, że można tędy iść, w miarę bezpiecznie, znaczy mniej lub bardziej bezpiecznie, wiadomo jak to jest z drogami, te zbirowate gromady, one robale, te wyskakujące żaby z rowów przy ścieżkach, one wszelakiezwierzyny…
Albo komornik, co cię goni.
No różnie bywa, ale…
Ona była Pustą Drogą.
Pewno dlatego Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane na nią wlazła i zrujnowała jej życie. Odebrała miano, po prostu ją załamała, ale też… trochę zaciekawiła, po sekundzie szoku i paniki, jakoś tak, przemianowała się Pusta Droga na On Jednej Wiedźmy Trakt i już…
Bo co jak co, ale drogi nie przechowują długo uraz… no chyba… chyba, że zrobicie to, ale może nie zrobicie…
Dobrze, że się nie nazwała Tą, Przy Której Wiedźma Sikała, ale…
To już inna opowieść.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Pada.
Zimno.
Cudownie.
Szaro jest i ciemność w końcu nie jest jakimś dziwacznym, niezaproszonym gościem, co to się z nienacka pojawia, a potem zaraz znika, bo wie, że jest niechciany, wszelako niemile widziany… w końcu, mimo wszystko, dziwnie wcześniej, nastała jesień. Nie oszukujmy się, tak naprawdę wytknęła nos z początkiem sierpnia i jakoś tak nie odpuszcza. I wiecie co, dobrze tak… lepiej. W końcu ten dziwaczny upał, który czaczął się jakieś półtora miesiąca temu, przeminął…
Nie no, pewno, że wciąż jest jeszcze ciepło i tak dalej, ale temperatura coraz częściej w okolicach 20 stopni, a nawet poniżej, a w nocy to już 15 jest normalnością. I przez ostatnie kilka dni mieliśmy deszcz. I znowu, od nowa człek uczy się onej pieśni kropel na szkle na drewnie, na trawie zaskoczonej, gotowej do ponownego wzrostu, umęczonej, słomianej takiej, ale wciąż pełnej nadziei…
Pomalowany tarasy, trzeba przyznać, wygląda mega szykownie. Nosz jakby tu ktoś kasiorski mieszkał, czy coś i sam po sobie chwastów nie wyrywał, ale nie, nic bardziej mylnego, samam te drewna szkrobała i nadgarstek se umęczała. Nic z tego… zresztą, nie oszukujmy się, po firmie, gdyby mnie było stać, pewno też bym poprawiła. Jestem dziwadłem, które trudno zacieszyć…
A ha ah ah ah ha ha ha!!!
Zespół taki był, ech, te wspomnienia…
No ale…
Jarzębiny już czerwone, ale głóg jeszcze chwilę. Śliwki jeszcze nie są gotowe, ale jabłka już lepiej, może nie ma ich tyle, może nie pachną jak rok temu, ale smakują jak zawsze, oną dzikością, wszelaką pierwotnością…
W ogrodzie czują się cuda wianki, tak naprawdę to, co miałam, usususzyłam, pewne sprawy się zamrozi i chyba tyle. I już, nic więcej, nic mniej, pewnych spraw się nie przeskoczy, a już w szczególności natury. No bo przecież jak, to jak przeskoczyć samego siebie. Też jesteśmy naturą…
I pomyśleć…
Człek popływał sobie tak naprawdę w morzu raz.
A tak… wsio dlatego, że morze szybko zakwitło i nie chciałam ryzykować, potem nadmiar ludzi, to po prostu nas przytłoczyło. Dodatkowo jeszcze wszystko tak, no wiecie, się wali… człek ma marzenia, ale one jakoś tak zasnęły, w odróżnieniu ode mnie, ja spać od ponad miesiąca nie mogę…
Chyba nie myślę już składnie.
Ale nic to… przecież kurna w końcu to wszystko albo w końcu się uspokoi, albo dziwnie jebnie i już. Będzie koniec i człek przestanie się wszystkim martwić. No bo w onej nicości chyba już nie ma innych problemów, co nie? No chyba… chyba, że pośmiertne kostuchy podatkowe też są czy coś…