„No cóż…
… nie dogadywali się, więc co tu w ogóle mówić o związku?
Może gdyby bardziej ze sobą rozmawiali, wiecie, tak bardziej dogłębnie i tak dalej… gdyby na przykład wiedzieli, iż to w ogóle jest możliwe, że jest możliwe by po prostu się porozumieć, że to i tamto, to jednak nie. Wiecie, no naprawdę nie… nie jest dla nich. Bo przecież są jednością. Jakoś tak on nie może sobie wyleźć z niej i nie wiem, upić se porsche czy inny bil tam i jeździć gdzie chce…
I na przykład nawet na wakacje sobie pojechać, może właśnie ten odpoczynek od siebie byłby dla nich wyjściem jakimś? Może… ale jak to zrobić? Jak? No nie da się. To jest coś takiego, że zwyczajnie nic z tego. Nic z tego nie będzie i tyle. Nic i w ogóle, nie ma nawet o czym pomarzyć, choć on przez chwilę myślał o tym, ale wiecie, jednak jest do niej przywiązany i to nie tylko fizycznie, nie…
Nie o to chodziło.
Pan Jelitko ją kochał.
Szcerze, ale jednak działał kiepsko.
W niej… wiecie, no w środku, w wiedźmie no tak, w onym wnętrzu jej pokręconym, popierniczonym całkowicie, wiadomo… i byli ze sobą od zawsze przecież. A przyzwyczajenia, wiadomo, kiepsko się znosi. No niektórzy potrafią, ale inni, kurde, inni znowu mają na to sposoby, ale on…
Nie, on nie chciał odejść…
… więc co zrobić?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Światło i lustra” – … ech… Mantel. Nie oszukujmy się, jak ktoś umie pisać, to zwyczajnie umie pisać i niezależnie od tego, iż moja dusza wciąż ku Tudorom się skłania…
Jest genialna!!!
I tak samo genialna jest ona trylogia Cromwellowska.
Thomas Cromwell. Cicha eminencja Henryka VIII, wiecie, tego od żon? Wielu żon, które kończyły kiepsko? No więc by królestwo trzymało się w ryzach najpierw było Wolsey a potem on. Cromwell. Dziwny osobnik, intrygujący, powalający… i naprawdę, możecie powiedzieć, że przecież to kurde kolejna powieść historyczna, przecież znacie zakończenie… ale zapewniam was…
Nie znacie tak naprawdę tego, co się wydarzyło i jak barwną osobą był właśnie on. Urodzony ubogo żołnierz, filantrop, księgowy, mędrzec, geniusz językowy, lingwista nadzwyczajny… w rzeczywistości, nie oszukujmy się, wiemy jak jego kariera się zaczęła, wiemy jak skończy, ale…
Tę trylogię czyta się dla tego, co było pomiędzy. Dla onych smaczków i BOSKIEGO języka!!! Hilary Mantel tworzy dzieła. Jakby siedziała wtedy, tam, z nimi, obserwowała, opisywała dokładnie co widzi, podsłuchiwała bezczelnie… PLUS… niesamowite tłumaczenie!!! Naprawdę. Oprawa graficzna… tutaj nie ma się do czego przyczepić. I to jeszcze rozbite na 3 książki!!!
I zawsze można do nich wrócić…
I zapomnieć się w cudzym życiu pełnym tak wielu sprzeczności, życiu niepewnym, a jednak jakże pasjonującym… życiu… dla kogoś, czegoś, siebie samego, życiu i świecie, onym świecie Tudorów, który nie zamykał się li ino na królu i żonach. Tak bardzo… był fascynującym…
Jeżeli nie lubicie powieści historycznych, zapomnijcie, że to prawda i czytajcie jak fantasy!!! Szczerze polecam!!! Na odzyskaniu tych książek zależało mi najbardziej i się udało, przy okazji znalazłam i te inne.
Chcę je!!!
Wszystkie.
Oooo… sąsiadka wróciła.
Się właśnie pytała kiedy przytniemy żywopłot, bo przecież się może zawalić…
I teraz, niech mnie ktoś oświeci, w jaki sosób przewraca się żywopłot, który obcina się regularnie, który leciutko zwyczajnie, jak co roku coś tam wypuścił… którego jest kawałek między jej posesją, a naszym podjazdem… szczerze, w życiu nie widziałam obalonego żywopłotu, nawet nasz różany płotek najwyżej wygląda na nieuczesany… na pewno się nie obala no!!!
Co to za nowa moda…
Ale, się nie łam kobieto, już przycinamy. Już weekend, a to oznacza roboty domowe, wiadomo, przecież człowiek kurna odpocząć nie powienien. Jeszcze się kurna do nieróbstwa przyzwyczai. Ekhm, co? Wieniec na drzwi zrobiłam, z ziół własnych, ręcyma tymi!!! No patrzcie!
Piękny!!!
A skąd wiedziałam, że przyjechała? No przecież ta kobieta tak trzaska drzwiami, że zmarli wrzeszczą, by dała im spokój! Naprawdę. Wysyłają jej nawet znaki dymne, ale jakoś chyba nie widzi, albo zwyczajnie je olewa. Nie do końca rozumiem dlaczego informowała nas o tym, że w przyszłym roku chyba już sama nie będzie obcinać swojej strony, ino kogoś wynajmie, czy coś…
Szczerze dziunia, czy chciałaś coby mój Chowaniec ci coś obcinał?
Over my witchy body!!! Bitch!
Wy to byście wszystkie ino nas wykorzystywały!!! Nie ma takiej… no chyba, że kurde, czekaj, a płacisz… LOL żarcik, no przecież w życiu, firmie to tak, ale nie bidakom zza drugiej strony płota. Chociaż… nasz domek ładniejszy. I większy. I w ogóle zajebistosć plus milion!!! LOL
Ale… mamy ten sierpień i przyznaję, że widoków na jakiekolwiek wakacje żadnych. Wiecie, sponsorzy nie dopisali, a i jakoś sama ja chcę tylko w jedno miejsce… znaczy wróć, nie do końca jedno, ale jednak…
Jedno.
Tam na górę, gdzie wyspy rozrzucone, skały na wodzie się kołyszą, gdzie łosie chodzą niekoniecznie parami i tak dalej. Pewno, że na kieszeń zwykłego człowieka to nie jest jakiś tam wyjazd, ale na moją pustą kieszeń niestety jest. I jeszcze raz usłyszę, że przecież mieszkam na wyspie, więc…
Po co mi w ogóle wakacje?
No właśnie, bo to nie są wakacje, a raczej poszukiwanie kolejnych rytów, wymacanie nowych monolitów, to jest praca naukowa, ale w końcu namacalna, a nie ino te pierniczone zdjęcia i papiery dostępne na stronach uniwerów i podobnych im instytucji naukowych mniej lub bardziej.
Ja chcę na północ.
Na tydzień do Fjällbacki.
No weźcie no, to nie jest jakieś dziwaczne wymaganie, naprawdę… może i powtarzalne, ale za każdym razem odkrywa człek tam, lub w okolicach i całym rejonie Bohuslän coś… coś nowego, pięknego, niesamowitego.
Coś…
Zwyczajnie, tak łatwo się zakochać w onej pustce, nikłości ludzkości, w onych drzewach, skałach, no i wszelako nieuczęszczanej gęstwinie… pewno, że miejscami bardzo podmokła, ale jednak, wiecie, trza uważać. Albo nie, może i lepiej by było, bo jakoś tak, nie wiem już, nie znam już… jakoś tak… może chcę tam zostać. Na dłużej. Na bardzo dłużej… jakoś tak, mocniej…