Pan Tealight i Tęczowe Uniesienia…

„To była tajemnica.

To była tak wielka tajemnica, że nienawidziła tęcz.

Znaczy, nie że tego czegoś na niebie, co to pokazywało się bezczelnie zawsze na przeciwko jej okien, jakby wiecie, kpiło z onych baśni o workach czy kotłach złota pełnych, o onych krasnalach, które trza było złapać, by ono złoto dorwać… no nienawidziła ich… gdy tylko były nasrane i tu i tam. Wiecie, koszulki, buty, ciuchy… Nie no, pewno, że niektórzy wiązali to z jej porąbanym umysłem, ale jednak…

Hmmm…

Może zwyczajnie te kolory jej nie grały ze sobą, bo nie grały…

Kompletnie.

I tak, wiedziała, że pryzmat, natura i fizyka… blah blah blah… nie obchodziło jej to w ogóle! Kompletnie!!! Po prostu nie znosiła tęcz, a wiecie, w obecnym świecie pierdzącym tęczowością… no nie, nie miała łatwego życia. Zresztą, wróć, nie miała go w ogóle, znaczy onego życia, ale to co jeszcze jej kolory źle dobrane dowalały, oj nie… tosz już beznzynka rozlana… nie, nawet to już nie pachniało i nie kolorowało się jak kiedyś. Bo wiecie, kiedyś to były benzynki…

I spacery… i nawet tęcze.

Chyba?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wieje…

I to tak, że kurcze, no całą chata lata. Dziwne… w znaczeniu dziwne w tym okresie, porze roku i tak dalej, miało padać i wiecie co, podobno gdzieś tam coś spadło, ale jakoś tak, raczej nic z tego. A u nas to chyba ino ktoś mgiełką psiknął na szybkę i to tylko jedną. No ale… z tym człowiek raczej nic nie zrobi.

Taniec deszczu?

Można próbować, ale…

Ale…

Wszystko jest takie dziwne… niby wieje, a jednak jakoś tak przygnębia, niby chłodniej, a wciąż za ciepło, tęcza jebnęła na nieboskłonie i to wiecie, ta podwójna taka, co to jako odbicie lustrzane, ale jeśli chodzi o deszcz, to chyba gdzieś w górze sobie latał, no ale… wiecie… tak jest.

Było…

Może?

Wieje… wiatr zdaje się nie tylko przebierać w śliwkach i jabłkach, ale i w moich kurna figach. Pierwsza już poszła, więc… polecam zamrozić na kamień, potem wyjąć, odczekać chwilę i zwyczajnie obrać ze skórki. Ale wiecie, działa ino przy wyspiarskich figach, jak tam z tymi innymi, to nie wiem…

Taie lody!

Można przełamać…

A poza tym rano latał dookoła wariat z ogniem.

Ja po prostu nie wiem co ci ludzie mają we łbach, ale wypalanie przy suszy onych lichych trawek w chodniku taką płomienną racą, jak z I wojny światowej… no co, na filmie widziałam, technika się nie zmieniła, a jednak… uczucie ma się jakieś taki, przecież gdyby tak człowieka…

No nie wiem.

Boję się pożaru i tyle.

Sąsiad nie ciął trawy dwa tygodnie. Nie wiem kurna, czy chory, czy co, ale jednak fakt faktem, że trawa nie przycięta, oczywiście na tej sąsiadowej działce, wiecie, tej od helikoptera… może coś?

Może jeden drugiego wyzwał, czy coś?

Z tym, to wiecie, nigdy nie wiadomo… a w ogóle kilka dni temu była nasza druga rocznica przeprowadzki! Hej! Jakby ktoś się pytał, to 2019 mimo wszystko był koszmarem i jakoś 2021 też wali po dupie, ale próbujemy oddychać. Znaczy ja próbuję… może jeszcze chwilę. Jak na razie człek tylko odkrywa, że coś, co chował, bo miał nadzieję, że może jednak klątwa pleśniowej chaty, co to ciągnęła się za nami przez chyba 3 domy tutaj… wynajmowane oczywiście – wciąż miejscami jeszcze daje o sobie znać. Niestety… i zabiera… ktoś powie, że przecież to ino rzeczy…

Tia, zatoki i płucka też rzeczy?

Nigdy się człowiek nie wyleczy z lęku przed pleśnią.

Nigdy.

To dziwne, ale chyba ciągnie się za mną od małego, tracenie tego, co się kocha… rzeczy, ale jednak… cóż, rzeczy też są ważne. Nie dajcie sobie wmówić, że nie. Sorry, ale pierdolić tak mogą ino ci, co mają, wiecie, z seri głodny sytego…

Taka mądrość człowiecza.

I zwierzęca.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.