„Rozpal ogień, ożyw płomień,
niech na dźwięk jego narodzin, powstanie z ziemi moc dobra, moc piękna;
pozbędę się wtedy z duszy i lęku i piętna.
Pożeraczu ciemności, wyświęcony żarem, Tobie tylko pożywkę, innym dnia darem…
Tylko mnie nie kłopocz. Mi tego nie wypominaj,
że w cieniu zostanę i we własnym świecie ciemność przytrzymam.”
UWAGA UWAGA… Jak ktoś nadal nie wie co też czytać w wakacje, serdecznie zapraszam na plebiscyt przykominku.com 🙂 Zdecydujcie sami, które książki są najlepsze na lato, poprzez które bramy wyobraźni przejść i… zamiast nudzić się w jakimś mętnym kurorcie, może spotkać smoka? No i NAJWAŻNIEJSZE!!! oczywiście portal przewidział nagrody. A raczej kilogramy nagród, więc naprawdę warto 😉
NO TO… PANOWANIE LITHA UWAŻAM ZA ROZPOCZĘTE. Na ogień i wodę, powietrze i ziemię, metal i kamień, duszę i ciało… Macie dzień cały, a mi samej nocy tak mało!!! 🙂 ale ja w końcu kocham zimę! Wiedźmy na miotły, tylko przez te kilka dni ogień przewozi nas za darmo – sabat czas zacząć!!! 🙂
PS. Wzięłam prysznic, nie wiem czemu się mówi, że się bierze prysznic, przecież ja go ani na plecy, ani jakoś inaczej no… nieważne. Wzięłam, no i siadłam przed laptopem kremować swe boskie… ciało 😉 Ano i przy okazji czytać „Balladę o ciotce Matyldzie” od Magdaleny Witkiewicz, która to kolejną powieść popełniła i dobrze – no i pokremowałam se ino ryjek i stópki, bo do reszty, to bym się musiała od ekranu oderwać. Pomijam fakt zatłuszczonej klawiatury i obślizgłej dziwnie myszy – no i mam nadzieję, że przypadkowo żadnej kamerki se nie włączyłam… serio starałam się oderwać od ciotki Matyldy…
A to niewykonalne. No jak klajstrem jakimś mnie przykleiło. Krem na pewno tak nie działa i serio nie cierpię czytać z laptopa, gałki mnie bolą. Ale jednakowoż, się nie dało…
Teraz mi zimno i mam kołtun na łbie, ale jakem się ubrechtała 🙂 Bosz, ja mam nadzieję, że do tego będą obrazki 😉
No ranyjulek i ojteryje 🙂
Cała opowieść jest o kobiecie. W znaczeniu młodej matki, żony palanta – no przepraszam, ale to palanta jest nie facet!!! tak mnie wnerwił… takoż więc młodej babki, jej córeczki i wspaniałego świata wokół niej. Bo pewno, że jest w tym i jakaś bajka. Czyli to, czego człek potrzebuje, by zachować nadzieję, że ten świat ma jeszcze jakąś szansę na normalność. Wiecie tą normalność, co to ulgę w podlewaniu i plewieniu przynosi, co zamiast złość na innych wylewać uczy potarachtać krzaczory czy nawet talerze tłuc… ale nie ludzi. Bo jak do ludzi się z sercem podejdzie, to oni najczęściej świństwa nie robią. No poza tym palantem, co nie 🙂
Ale, zapomniałam o najważniejszym. Znaczy nie, wcale o Cioci nie zapomniałam ani o Frędzlu, aczkolwiek ten Palant, Ciocia zrozumie… Otóż główną osią, kanwą i ogólnie wszystkim na czym się opowieść, no ballada, opiera jest CIOTKA MATYLDA. Co to se na początku idzie w to inne miejsce. Się znaczy z życia tego się wypisuje i idzie dalej, ale oczywiście z koniaczkim, papieroskiem i kotem 😉 Bo w zamian narodzić ma się mała Matylda. A miejsce wiecie, należy ustępować, czasem młodszym…
I tak czerpiąc z mądrości Ciotki Matyldy – aż by się chciało do cioci polecieć – nasza bohaterka stawia czoła dzielnie nie tylko nowym obowiązkom i nowym koszmarom, zakoczeniu w postaci specyficznego spadku, czyli… no w pewnym sensie piekarni, wiecie, lokalu o bardzo importantnej użytkowości i dla każdego! nowych ludzi na drodze, wyzwań i szans…
Zresztą, jak książkę złożą, wszyscy zrozumieją.
„Balladę i ciotce Matyldzie” dawkować natychmiastowo jak tylko się da, uderzeniowo i korzystać z mądrości. Wpływ na osobnika – wprowadza nadzieję na lepszą przyszłość, dobrych ludzi i przyjaźń znienacka 🙂 Poza tym oczywiście nie pozwala martwić się ani starością ani śmiercią, naturalnie przypomina, iż wszystko na świecie jest naturalną koleją rzeczy.
NAWET KOTY 😉