Pan Tealight i Meteoryt Rozpaczy…

„… bo płakała…

Ostatnio właściwie ciągle…

Zaczynała rano, pozwalała sobie na trzy i pół wiaderka łez, a potem na chwilę, dla pozorów, udawała, potem w południe, po południu, przed herbatą jedną i drugą, przerywała by udawać, a potem nocą znowu… już nie zważać na ilość, jakoś tak… po prostu być tylko i wyłącznie łzami.

Czasem w onym czasie pomiędzy czasem mierzonym coś tam jeszcze jej poleciało, ale już nawet nie zwracała uwagi, już nawet nie myślała o tym, nie zauważała, pozwalała soli wyżreć linie w jej skórze, tworzy wadi, które wypełniały się jednak zbyt często… zbyt często niż ich piaszczyści kuzyni…

Wiatr próbował coś z tym zrobić, ale jednak…

Nie podołał.

Próbowała jakoś tak nawet przekonać samą siebie, bo przecież ile można pić, w końcu co wylezie, to musi uzupełnić, była w końcu wiedźmą z onej dziwnej strony, co to i ogień i wodę tolerowała. Ogień paranoicznie może i kochała, ale i wodę, chociaż może… nie, nie ugaszała się jakaś…

Nie…

… i wciąż, płakała.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Ten temat powraca co roku…

Co robić na Wyspie.

Jakoś… wiecie, gdy człek się tutaj sprowadzał, szukał miejsca artystycznego, spokojnego, oczywiście, że poprzez sesony zmiennego, ale jednak, jakiegoś takiego swojskiego. W sklepie znało się każdego po sezonie, jakoś może i niektóre domy pustką waliły, ale teraz… nie poznaję tego miejsca.

No dobra, pytanie o to: co tutaj robić, powraca jak boomerang jebany, który to zapomniał, że nie płacą mu za one latanie, powracanie i tak dalej, rok w rok, niezależnie od pandemicznych wyskoków. Sorry. Powinieneś już wiedzieć kolesiu pytanie, żeby odpowiedź zapamiętać, że tutaj najważniejsza jest natura i spokój, ino że ostatnio go nie ma i wszędzie wsio próbują zrobić…

Głośno.

W szczególności oszołomy ze stolycy… wiecie, z wizją…

Ech… a człek chciał spokoju, duńskiej bornholmskości, no i tak dalej… zawsze chciał tego właśnie, onego życia trochę inaczej, a może i właściwie tak, jak zawsze myślał, że żyć trzeba, bo przecież, przeniósł się tutaj nie dla kasy, nie dla perspektyw, ale z powodu Wyspy… tylko, że teraz…

Ona nie jest sobą.

Nie poznaję jej.

Człek myślał, że ludzie serio przyjeżdżają tutaj z powodu onych ścieżek rowerowych, spacerów, lasów, plaż i skał, no łażenia. Obecnie też powstało tyle centrów wszelakiej jogi czy mindfullnesu, że głowa mała. Pewno, niektóre sprawy się zawalają, inne znowu kompletnie zamykają, bo ci, którzy je stworzyli zwyczajnie chcą iść na emeryturę i tyle, mają dość pracy…

No, takiej pracy, bo jak się ma dom i wsio dookoła, to codziennie jest coś do pracy. Nie oszukujmy się.

Codziennie.

Ale… zamyka się między innymi Munkholm, który, jak dobrze pamiętam, tak bardzo rozkwitł zaraz po naszym przyjeździe. Te ciuchy, kremy, cała kosmetyka z mleka koziego, ej, nie tam karmiłam kozę butelką? Chyba tam, potem załapałam, że mam uczulenie na wszlekie mleczne i dodatkowo na filc, więc… wełnie musiałam powiedzieć papa i zrobiło się dziwnie… no ale…

W końcu u nas tyle owiec!!!

No ale, jest problem, więc trzeba unikać pewnych spraw i się unika, ale jednak… głupio tak powiedzieć pasjonatom, że nie, ja nie mogę i zacząć kichać, szczególnie w dzisiejszych czasach, naprawdę. Jakby co, to oczywiście u nas maseczki ino w niektórych miejscach, ale wiecie, testy, paszporty i tak dalej, nadal w knajpach i podobnych im placówkach… po prawdzie nie mam pojęcia gdzie, bo…

Mnie nie stać.

… więc po kiego mnie takie wieści.

Mogę wam za to powiedzieć, że przez suszę jak nic już są dostępne borówki hamerykańskie, znaczy te nasze borholmskie jagódki, he he he, a i na pewno żniwa będą wcześniej, bo ciągle gorąco i nic nie pada, nawet aniołki nie sikają, czy nie podlewają sobie kwiatków, no nie wiem…

Dziwnie jest.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.