Pan Tealight i Kosmiczny Dostawca…

„Niby zwalali na pandemię, no bo to wszystko było takie wygodne, że poczta nie dowiozła, czy też raczej nie doeciał, dopłynęła, bo wciąż przecież nie potrafili po tej wodzie chodzić, a co dopiero jeździć…

Chociaż taki ślizgacz, tak to by można jakoś rozkminić? Na przykład do rozwożnienia paczek może i mniejszych, ale jednak obarczonych oną pilnością wszelaką, znaczy, że Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane się nie mogła jej doczekać. Znaczy, iż potrzebna była na gwałtu rety i jeszcze z przytupem i oczywiście 100 pompek, 200 przysiadów i co najmniej pół godziny planka, a co… nie ma litości dla tych, co paczki opóźniają, nie ma!!!

A jeszcze do tych, co mieli wysłać, a nie wysyłają!!!

Toż to energia kosmiczna zwana zwyczajowo Elką, była przygotowana, by im przypierdolić z jakiegoś rozbłysku, czy flary rozpierdzielającej ich wszelakie zabawki elektroniczne mniej lub bardziej, a najlepiej w czasie użytkowania, wiecie, ekhm… docielesnego użytkowania, bo co? Bo biała magia, czarna magia?

Obudźcie się!

Magia nie jest rasistką.

Ha ha ha… a co, prawda jest taka, że magia to siła, a naginanie jej ku sobie i przymuszanie, by wydarzyło się coś… niestety marnie działa na paczki i finanse jak się jest wiedźmą. Wprost przeciwnie, nawet lepiej nie próbować, ino się chronić, ino zapobiegać i takie tam, ale nie więcej…

Dlatego była chyba taka zdziwiona, gdy go zobaczyła przed drzwiami.

No i ta srebrzysta rakietka… z budą dla kosmicznego psa.

Z trzema łbami, które się uśmiechały symultanicznie, choć nie do końca sympatycznie, a przecież, listonosz i pies… czy to nie miało być…

Inaczej?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Gorąco…

A przecież termometr pokazuje 21 stopni?

Jednak… jest gorąco, wrząco i duszno, nie można oddychać, chociaż słońce zakryły chmury. Gdy znajdziecie się w cieniu, w znaczeniu drugiej strony domu, nie za chmurami, jakoś tak wszystko się zmienia. Nagle nic już nie dusi, nagle wszystko staje się jakieś takie… znośne…

Ale jednak gorąco.

Gorąco od tak dawna, że człek nie pamieta innego uczucia, jak tylko to, by nie mieć na sobie nic, stać pod prysznicem i łkać, bo właściwie, co innego zostało? Czy do tego można się przyzwyczaić? Do onej suszy, czy tygodnia takiej wilgotności, że rzeczy w domu zaczęły pokrywać się pleśnią…

Nie wiem… ostatnim razem coś takiego wydarzyło się, gdy było bardzo deszczowe lato. Wiecie, lało cały czas, serio, dwa miesiące deszczu, wtedy zauważyłam, że dziwne rzeczy pokryły się białym puszkiem… teraz było inaczej, drewniany dom jednak chowa suchość w sobie, ale… dopadło i nas…

… więc…

Wracamy obecnie do suszy.

Choć obiecują deszcz właściwie co tydzień, że w przyszłym tygodniu, może za kilka dni, może nawet już jutro, rano, może…

Sucho.

Karetka jeździ właściwie codziennie.

Do tego cholerni bikerzy, którzy… serio, cholera jasna, przecież tutaj jest ograniczenie prędkości, gdzie wy się kurna rozpędzicie, popierdoliło was? No i co z normami dźwiękowymi? Przekraczają je, ale są nietykalni, czyż nie? Podobnie jak stare samochody i ich wyziewy dobijajace każdego… serio, lepsi i lepsiejsi… ale podatek dojebią biednym, co z życia mają tylko pracę…

No bo przecież…

Są sprawy, których nie ruszy nikt?

Są sprawy, które tylko się psują.

Nowy… kurde, jak to nazwać? Pomost? Wiecie, takie drewniane coś wychodzące w morze, z którego się schodzi, czy skacze do wody – tego drugiego nie polecam w Melsted, bo czasem jest tak płytko, że można skończyć na wózku lub w M1 – zbudowali nam na plaży, więc fajno, co nie? Eeee… a raczej powinno być fajno? Nie wiem, ludzie tam są, więc wybaczcie, ale widziałam tylko na zdjęciach.

Pomost składa się z cementowych grzybków, na których mamy drewniany mostek bez barierek. No właśnie, wcześniej yła ta barierka, jakoś mogłeś się chwycić z jednej strony, a wiadomo jak jest z wodą, czasem po wyjściu człowiek się zakręci, no i o wypadek, szczególnie na płyciźnie pełnej skał, raczej nietrudno, więc… po co to? A bo wcześniej co jesień składali, ale ostatnio zapomnieli, no i się ZNOWU rozpadło – sprawa nagminna w Sandvig. Co roku się im rozwala…

… więc z jednej storny super, że jest pomost.

To świetne miejsce na pływanie poza sezonem lęgowym i poza kwitnącymi algami, no i hotel zaraz obok, piaseczek… ale jednak, jakoś nie widzę by ten pomost wytrzymał pierwszy sztorm. Sorry. Pewno, że beton zostanie, ale cała reszta… a może o to imchodzi… nie wiem…

Zwątpiłam we wszystko już…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.