Pan Tealight i Moc Chcenia…

„Zawsze w niej była ona moc…

Zawsze.

Moc Chcenia. Moc wielka i nieustępliwa, że chciała i… wiecie, to nawet działało, dostawała to, czego chciała ino, że nie zawsze chronologicznie się dobrze wpasowywało. No wiecie… ona siła, która sprawiała, że laski się łamały, chłopy w ciążę zachodziły, białe koty przechodziły drogę, a króliki rodziły się ino z kozimi różkami… a znowu kozy, no właśnie, się one miały seryjnie super, najlepiej na świecie i w ogóle cudownie… naprawdę, ale już te takie roślinki z małymi rzepami nie.

Albo pewne osoby, które…

No właśnie, bo przecież Moc Chcenia była Wiedźmą Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane. Była nią. Była jej odbiciem, jej wielką siłą, która szczerze kołowała i jeszcze dodatkowo… no jakoś tak plątała się, ogólnie, GPS przy niej wysiadał, jakby co to ino sztabówki, ale jednak czytać ich nie umiała ona Moc. Z drugiej strony, kurde, przecież każdy miał jakiś taki wewnętrzny kompas, wiecie, no psuć się on może, ale jednak, czy z oną siłą też tak samo jak z człowiekiem?

A może…

Może to wszystko jest bardziej kreacją, która stała się aż nazbyt człowiecza i marudna, no wiecie, jaki pan taki kram? Czy jak to tam starzy mawiali… znaczy antyczni bardziej niż ona sama, Wiedźma i jej Moc.

Bo w końcu pewne sprawy z nią związane, to jakoś tak, no są naprawdę pokręcone… nie byłoby to dziwnym, że to, czego pragnęła też nie docierało nią ot tak od razu, teraz zaraz, albo jak pragnęła w specyficznym może i nawet, rejonie chronologicznym, ona sama. Nie mogłoby być inaczej.

Po prostu.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Ech no…

Żygolot się skończył.

Nie żeby to miało na mnie jakiś wpływ, ale ludzie szczerze się wkurzyli, w szczególności ci, którzy dostosowywali port w Nexø właśnie do onych żygolotowych standardów. Bo teraz to na co?

Nie no, pewno, najbardziej dobijające jest to, że na początku nie wyglądało to jakoś strasznie, Jantar se pływał gdzieś tam dookoła własnego nosa czy tej tam, no wiecie, kotwicy, ale jednak nie poradził sobie z tym całym pandemiowaniem. A dokładniej, no wiecie, jeszcze rok temu jakoś mówili, że się nie zamkną, że da się przetrwać, ale teraz już zwolnienia, strony nie ma…

Smutne to ze względu na ludzi, ale…

No właśnie, czy Duńczyków to obchodzi?

Nie oszukujmy się, Niemcy nas ostro przejmują, wykupują i domy i samą ziemię, czy mają do tego prawo… ech, teoretycznie nie, ale jednak. Pecunia non olet, wiecie jak to jest. A już teraz to każdy wrzuca w swoje CV: przetrwałem pandemię. A jakim kosztem, no wiadomo, się nie wspomina.

Czy nadmiar Kopenhagi, co to się nagle przeprowadziła na Wyspę doskwiera? Oj tak… kurna, ludzie są dziwni. Nie wiem dlaczego, ale po pierwsze im się wydaje, że każdy na grupie Gudhjemowej winien im tyłeczki podcierać, conajmniej, a po drugie, wiadomo… uznają Wyspę za teren niechorobowy.

Dzięki czemu mamy ten Indyjski… czy jak to teraz, alfa, beta, gamma… kurde no, alfabetu wam zabraknie, pismo linearne będziecie wykorzystywać, zobaczycie. Nie wiem dlaczego to nagle jest takie niegrzeczne mówić kto i jak zaraża. No weźcie no, pierdolone poprawności, a w kieszeni susza!!!

Ale…

Mamy lato, nie da się zaprzeczyć.

Mamy suszę, choć często zapowiadają deszcze, to jednak parność wygrywa, nie można oddychać, człek cieszy się jak słońce zajdzie za chmury, rośliny panikują, jakby nie wiedziały o co chodzi, a może jednak… wiedzą coś więcej ino nie potrafię ich zrozumieć? Nie wiem…

Jeśli chodzi o Babcię Szałwię, to z szarawo-srebrzystego patyczaka zmieniła się na powrót w zieloną górę, co więcej, kwitnie i na dodatek się jeszcze bardziej rozprzestrzenia, za co jestem wdzięczna, ale nadal, drugi rok zakochana jestem w tym żółtym kocankowym, no wiecie curry busku.

Znaczy się heliochrysum.

Jakby ktoś chciał mi podarować z 10 sadzonek, a nawet 20, to ja jestem za. Po prostu wysadziłabym całe pole onej żółcieni i srebrzystości i wąchała to i suszyła, zrobiłam nawet pierwszy wianek, bo przecież człek zawsze musi próbować coś nowego… chociaż, jakie tam nowe, nie oszukujmy się.

LOL

To tyle z życia ogródkowego, któe po ostatnich wiatrach, oraz moim szaleństwie wygląda dziwnie. Różany płot się kładzie, ale część roślinek dosadzona radośnie se ćwierka, wróble żywopłot kochają, więc i też…

Ćwierkają.

Wciąż o kiepskich porach… ech!!! LOL

Bo wiecie… oto nadchodzą 2 miesiące, gdy ludzi tyle, że nie można oddychać, więc skupiamy się na pracy w domu, dookoła domu i naprawdę i szczerze staramy się unikać Turyścizny.

Jakoś tak…

Złe vibesy.

I pomyśleć, że kiedyś się zastanawiałam, gdzie są Tubylcy, wiecie, w sezonie… nie ma co się zastanawiać. Już wiem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.