„No więc był Njus.
Na razie malutki, ale wiecie, miał urosnąć, więc podlewali go dziwną wiedźmią mieszanką. Bardzo dziwną, na tyle dziwną, że nikt nie chciał wiedzieć co jest w środku. No oczywiście, ze mieszanka cuchnęła na co najmniej piętnaście kilometrów, szczerze, jak odkręcali zakrętko, to cała Wyspa czuła…
Pani Wyspy miała nos oblizany tym mentolowym czymś, co to podobno w kostnicach używali, ale wiecie, trzeba jednak mieć znajomości, coby takie cudo dostać, więc Pan Tealight był zazdrosny.
Szczerze.
Bo ono tak strasznie cuchnęło, jakby coś, no zdechło, ale dodatkowo wysmarowało się zginiłymi pyrami, jajami i kapustą, taką, co to już miękka się zrobiła i jeszcze zbukiem, no i oczywiście tymi perfumami od jakiegoś szanella czy czegoś tam, wiecie, z onej za wysokiej półki, do której zbyt niska Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie sięgała… portfelem.
No ale się sprawdzało, więc go podlewali.
Bo bardzo chcieli się w końcu dowiedzieć o co w nim chodzi, szczerze. Chcieli wejrzeć w ten pąk, spojrzeć na rozwarte listki… usłyszeć jego wieczorną pieśń i mieli nadzieję, że jednak… no pachnął będzie.
Chociaż… po takiej mieszance.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kobiety nazistów” – … okay, książka jest niesamowita. Można się czepiać układu, można się czepiać obranej przez autora drogi w jaki sposób pokaywał je wszystkie, ale jednak… no właśnie, jakoś tak, po prstu, jest godna przeczytania… by zrozumieć, dlaczego.
By pojąć, że tak naprawdę wszystko było proste.
Jednymi kierowała miłość, innymi wyrachowanie, tak naprawdę nie wiadomo czy ktokolwiek był szczęśliwy… i tyle. Prawdziwość onych relacji wzajemnych, upadku kobiecości, potem jej wzrostu, narzucenia, to wszystko jakoś tak pokazuje, jak kobiety były postrzegane. I to nie tylko one wszelakie, ale jednak też i te postawione na stworzonych dla nich piedestałach.
Mamy więc i Margarete i Magdę, Ilse, Carin i Emmy, Linę i Gerdę i oczywiście… Evę i jeszcze, miejscami się pojawiające one inne. Kobiety niespodzianki. Kobiety, o których niewielu wie… o których się nie mówiło. Od początku do końca. Od poznania do śmierci, jakakolwiek by nie była. Dumne kobiety, kobiece, one pomiatana i walczące, wierzące i te…
Wątpiące.
Niechronologicznie, lekko roztrzepanie jeśli chodzi o narrację, ale w powieść oną się wchodzi i wychodzi z niej dziwnie zamyślonym.
Bo nic już nie jest jak było.
W końcu nagle, wszystko ma dziwny sens, do którego nie chcemy się przyznać.
No więc pogoda znowu się zmieniła, pojawiły się chłodniejsze noce, dziwny wiatr, w końcu wiatr ustał, wzrosła wilgotność, chmury okryły palące słońce, ale tylko na chwilę i moja walka w ogródku nie była cudowna.
Zimny prysznic po półdniówce pośród chaszczy, niesamowity!
Szczerze.
… więc naprawdę pogoda nas strasznie zniewala. Miesza pod deklami, już nie wiadomo, czy znowu pełnia, czy nie. Nie rozumiem dziwnego strachu pojawiającego się we mnie, jeżeli już muszę wyjść, a musiałam w tym tygodniu i nawet na lekach depresjonat z nerwicą lękową i autyzmem, cierpi.
Mocno.
Ale… trzeba jakoś żyć.
Troszkę chociaż…
No naprawdę… niektóre sklepy wywiesiły znaczki o kontakcie z tymi co byli w kontakcie z kowidowcami i wiecie, od razu zamykanie, telefony, cuda wianki… ciekawe jak by się do mnie dodzwonili, mnie na telefon nie stać.
I walić to.
Moje marzenia postanowiły sobie odejść i wiecie co, w onej nicości człek nagle zaczyna się odnajdywać. I rozumieć, że nie będzie lepiej, że jeśli ktoś się oszukuje, że tak będzie, to okay, może mu tak lepiej, ale…
Ludzie…
Stali się jeszcze bardziej pojebani.
Niemcy wykupili kolejne kawałki Wyspy i szczerze rozumiem Duńczyków jęczących, że kurna ich nie stać na te ceny dla bogaczy. I nagle wychodzą na jaw fakty, że nawet nie zarabiamy najniższej krajowej, sporo poniżej, więc… jak mamy w ogóle żyć, poza oną wegetacją…
Smutną.
Wkurzają mnie ostatnio nawiedzone dziunie z Youtuba, które pierniczą o tym, że pieniądze szczęścia nie dają, nie patrząc na to ile mogą kupić niezwracając uwagi na ceny chleba, masła i tak dalej.
Nie mówię nawet o warzywach i owocach, bo u nas to złoto.
I inne drogie pierwiastki.
Pewno, mamy kilka gospodarstw specjalizujących się w różnych uprawach, ale… dojechanie tam, ceny, to nie dla mnie. A przecież to mała Wyspa. No weźcie, przejść ją można w dzień.
Można.
Oczywiście, że się nauczyłam, iż takie rzeczy mówią ino ci, co kasę mają i nie martwią się o to, czy i jak do lekarza i czy w ogóle będzie je stać na oddychanie i jeszcze… czy moje podarte ciuchy są teraz modne?
Pewno są.
I dobrze, póki się nie rozpadną będą noszone. Nawet do ogródka, który wciąż wymaga masę pracy, ale sił brak, więc… jakoś to przetrwamy, a może nie, w końcu jak można być czgokolwiek teraz pewnym tutaj. Poza tym, że policja zarobi na mandatach ładnie, przyjezdni jeżdżą jak pojeby. Szczerze, nie rozumiem tych ludzi, widać stać ich na te mandaty. Mnie nie.
Czy stać mnie na życie?