Pan Tealight i Czarny…

„Czarny ostatnimi czasy nie był tylko kolorem, który Wiedźma Wrona Pożarta nosiła, ale przede wszystkim jej zbroją i właściwie drugą skórą. Jedyną formą odzienia, które jej skóta była w stanie przyjąć i nie odrzucić… niczym przeszczep od ukochanej najbliższej rodziny, który jednak nie pasował w ogóle, mimo wszelakich badań i tak dalej, inne kolory ją… mierziły.

Więcej, tak naprawdę nie potrafiła się w nich odnaleźć, nosić ich, zakładać, odziewać się w nie… ale ręczniki miała niebieskie, wiecie, jednak to o to cały czas chodziło, by wsio było niebieskie, ale nie wszystko…

Nie.

Niebieski był tylko dla niej, był nią, był czymś wielkim, potężnym, skazą i naznczeniem jej duszy i myśli każdej, ale jednak, no właśnie…

… czarny był…

… zamiennikiem, zgodą ciała i duszy wzajemną, która pozwalała jej nie tylko opuścić czasem domowe pielesze, w końcu ostatnio myszy i kółka ją kręciły, i chciało się jej tylu dziwnych, nie jej, rzeczy… ale też i w ogóle nosić coś w domu….

No dobrze, był wyjątek.

Bóg Skarpetek.

Jej jednej przychylny i zawsze nienajedzony.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wiało…

Tak strasznie wiało w nocy, że…

… nie wiem, może i człek się odzwyczaił, bo one wichury ucichły z końcem zimy, no i wiecie, raczej latem jak już coś wiee to ino pył i piaski znad Sahary, a nie takie dziwne zimne, trzęsące wami, wszymi uczuciami, budzące wspomnienia, biorące mózg, pompujące go, potem wyciskające z niego cokolwiek się da, by w końcu znowu was napompować cudzymi treściami, których nie powinniście nawet znać, które kompletnie wam nie pasują, a potem…

A potem nie śpicie całą noc.

Nie jesteście w stanie, bo przecież… jak?

Nie da się.

To jest zwyczajnie niewykonalne. No i jeszcze, choć się ochłodziło i spadło trochę niebiańskiej wody, to jednak, jakoś tak, o poranku niecichnący wiatr przyniósł duszność wszelaką, wilgotność wielką i jeszcze… potem znowu wszystko się zmieniło, zrobiło się chłodniej i te wszelakie powiewy i dziwaczne skoki temperatury w końcu jakoś się unormowały…

Jakoś tak.

Wiatr ucichł, ale uczucie pozostało.

A w mieście w tym samym czasie ludzi tłumy, choć to środek tygodnia.

Samochodów jak mrówków, tu i tam ścięli trawę na poboczu, ale jak mówili niewszędzie… znaczy, oni tak ciągle zmieniają zdanie, że naprawdę już nie wiem… zetną, czy nie? Obchodzi mnie to, czy nie?

Nie… nie wiem, po prostu już nie.

Chyba coś we mnie pękło po ostatnich dokazach naszych wszelakich władz i po tych drzewach ściętych, wiem, upierdliwość lewel max, ale wyobraźcie sobie świeżość onej wilgoci leśnej, cień, a teraz nicość i patelnię. Trawy są tak wysuszone, że trawników nie ma, albo lepiej, przypominają te pola, które były polane randapem, czy innym gównem… a człek myślał, że to natura…

Głupiam.

Randap ma zostać zakazany… ponownie, w końcu przecież już o tym mówili, już mieli tego nie używać, ale co tam, wciąż wypalają one trawki jak przymuły… stoi taki z ogniem i pojemniczkiem ready to blow i pali, zamiast schylić się i wyplewić, no szczerze, jacyśmy kurna ekologiczni, czyż nie?

Ech!

Randapu nie zakażą, bo się rolnicy zbuntowali, rybacy mają już przesrane z powodów wszelakich, foki, brak ryb, nazkazy i zakazy, ktoś się w tym łapie? Jakoś rolnicy próbują w durną stronę, ale jednak nie dać se wejść na łeb… i z jednej strony ich rozumiem, najczęściej Duńczyk najbardziej ceni sobie…

Wygodę.

Tia…

A to jednak wygoda, czyż nie? A że tam trujemy wszystko, nosz przeca i tak bulimy takie podatki na ekologię, że komu co do czego?

Ech… Nie mam już sił.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.