Pan Tealight i Zmiany w Powietrzu…

„Coś było tam, gdzieś ponad nimi, ponad wypiętymi pośladkami, stopami wznoszonymi ku całkiem chyba oburzonemu niebu, ponad plecami wygiętymi, onymi myślami, lekko nie do końca na miejscu, fruwającymi dookoła…

… bo wiecie, Wiedźmy z Pieca jogę teraz praktykowały, oczywiście, poza fermentacją części ludzkich… i nieludzkich też, w dobie pandemii kurna trza se radzić, co nie? I jakoś tak się rozerwać.

Naprawdę.

Bo chociaż Turyścizna na Wyspę zjechała, jak zwykle rozpychając się łokciami i nie szanując niczego poza… nie no, siebie też nie szanowali, nie oszukujmy się… mieli gdzieś co żrą, jak żyją, ino było im glośno i grupowo, dziwacznie radośnie choć smutno… choć tak jakoś…

Dzwinie.

W mieście też wiele się pozmieniało i zwyczajowi mieszkańcy poprzekształcali się… w byty porąbane. Jakby… nie no, oczywiście, że przybyło wielu miastowych, którzy nie rozumieli niczego i nie pojmowali fizyki wiatrów od morza dmących i jak je karmić, jak im nucić, by nie gryzły… ale jednak zadufanie w sobie sprawiało, że uciekali się do przemocy właściwie, gdy tylko coś…

Było dla nich bardziej nieznane.

… więc Wiedźmy dokupiły słojów, pitosó i garnców wszelakich.

Na wszelki wypadek.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Trzecia córka” – … książka. Książka, która miała być kryminałem, a jest, czymś więcej. Czymś tak bardzo złożonym, że nie wiem czy chodzi o struktury małego miasteczka, tajemnicę dziewczynę, parę detektywów, czy może, no właśnie… czas, który postanowił w końcu odkryć karty?

A może o całkiem coś innego?

Akcja dzieje się w USA, no i przyznam, że trochę mi zgrzytała, oczywiście, jako że była to moja pierwsza powieść tego autora, dowiedziałam się dlaczego dość szybko, a raczej wyjaśniło się to, co podejrzewałam, ale…

Wiecie, „nie uprzedzajmy faktów”.

Oto jest dziewczę, pokrwawione, uciekające, para staruszków, pośpiech, szpital i oczywiście tajemnicze imię, które okazuje się być nazwiskiem pewnego detektywa o dość specyficznej przeszłości, no ale, czyż oni nie zawsze tacy są? Raczej są. No i o to chodzi chyba, właśnie o tajemnicę, powolne wkraczanie w nią, powolne odkrywanie kolejnych warstw, niczym staruszka podpatrująca zza zasłonki najpierw, udaje, że nieśmiała taka, wiecie, ot kwiatek podlewa, czy coś… ale, potem firanka, zazdrostka jeszcze, a potem… BOOM..

Bo jest BOOOM w tej powieści.

Ale… dobra, trochę się czepię języka, na początku chciałam zwalić na tłumacza, ale wiecie… tylko, że tak naprawdę czepiam się dla zasady. Bo powieść jest dobra. Nie doskonała, ale doskonałe są nudne, a ta… trzyma do końca w napięciu. I jeszcze potem, na ostatnich stronach kopie w zadek…

Oj tak.

Człowiek ponownie sobie uświadamia, że przeniósł się by nie mieć dookoła ludzi… i nagle kurna wsio się zmienia i ci ludzie się zjeżdżają i… jest ich dużo. Bardzo dużo. Ceny domów poszybowały, ale teraz, nagle, wiecie, jak z nienacka, jakoś tak, po prostu rynek się nasycił, wszelkie obostrzenia powoli znoszą, ludzie mogą pojechać gdzieś indziej i tak dalej… więc po co mają tutaj?

I mimo czystej wody, ciepłej i to czystej, ale wiecie, w porównaniu z prawie 40 stopniami, to jakoś tak, no chłodnej. A ludzie jednak wolą coś innego i tyle. Czysty piase, biały i sypki, zapach róży…

To widac nie wystarczy.

No i dodatkowo nasza plaża ulubiona jakoś tak, wiecie, zmieniła się… mocno. Ale przecież też i zima była inna, więc…

Spokojnie.

Człowiek jednak w końcu, bo piszę to w Summer Solstice, ono prześwięte kąpanie się odbyło i było czadowe. Mam nadzieję, że nie odbije mi się czkawką, czy czymś gorszym, na razie ino brzuch mnie boli. No wiecie, niestety te małe stateczki i łódki parkują dookoła wybrzeża, moim zdaniem zbyt blisko…

I wyrzucają rzeczy, no i smrodzą, na wodzie pojawiają się plamy brudu i oleju… i jeszcze rzeczy, o których nie chcę myśleć…

Ale…

Byliśmy popływać po raz pierwszy, tak wiecie, pływać, nie ino się zanurzyć i uciec… i przyznam, że ludzi wiele nie było, no i super, ale też nasza plaża raczej zakryta od innych, trzeba do niej na piechotę, a wiecie, że ludzie tego nie lubią, no i… szyszki nas omal nie zabiły.

Przez suszę wystrzeliwały z drzew z taką mocą i prędkością, że serio można było posrać się ze strachu…

Przez ten rok i las się zmienił i plaża.

Normalność… ale nie uznam za normalność nagle zwalającego się drzewa zaraz obok mnie. Pewno, że mogło na mnie, wdzięcznam, że nie na mnie, ale jednak, kurde, dźwięk straszliwy, grubego, łamiącego się pnia… straszny, bolesny, wstrząsający, nagły i przerażający… i…

Serio…

Ten żar w lesie, na szczęście chłodna woda.

Chmury, miało padać, ale wiecie, jak zwykle… zaczynam się bać tego, co widziałam po drodze. Onego spalenia, zniszczonej zieleni, tych sklepików, które zniknęły, rodzin, co się rozpadły… jakoś tak, naprawdę kiepsko jest. Szczerze i boleśnie to czuć… i jeszcze ci rowerzyści… rozumiem w lesie, ale na szosie, serio, w 40 stopni? Naprawdę uważajcie, bo słabniecie, pijcie wodę!

Osłaniajcie ciało!!!

Strasznie gorąco…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.