Pan Tealight i Japończyk…

„Zapukał, nie otwierali, więc wiecie, poczekał, aż ktoś w końcu nabierze się na oną ciszę na stopniach, na kroki się oddalające, znikającą sylwetkę… tak, umiał grać w te klocki. Był w końcu perfekcyjnym sprzedawną odkurzaczy.

Do odkurzania myśli.

WIedział jak czekać.

Zresztą, pochodził z kraju, w którym potrafiono sobie znaleźć zawsze jakieś zajęcie, wiecie, w ramionach natury i tak dalej. No i wszelako, niezgodnie z wszelaką wolnością, postanowił, że szczerze w końcu wciśnie ten pieruński produkt, bo widzicie, mimo iż sprzedawał je od wielu setek lat, to jednak, jakoś tak, dziwnie tak, zawsze on do niego wracał.

Sprzedał jeden na Północy i piętnaście na Południu, kilka we Wrocławiu, żadnego na Śląsku, w Szwecji nie chcieli go w niektórych miejscach widzieć, ale za to w innych bardzo go pożądali, choć… no właśnie, potem wyszło, iż nie do końca ta lufa, miękka i tak dalej, no i ta pani, to chyba nie było to, ale… od tego czasu już zwyczajnie nie wchodził w sprzedaż internetową.

Ani w żadne ogłoszenia na portalach, bo można sobie bolesne kuku zrobić. Naprawdę. Do dziś czuł ten kij od szczotki na nerkach, kurde i to jeszcze od szczotki!!! No wiecie co? Jak mogła, bezczelnosć…

Już szmata byłaby lepsza.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Nieobecna” – … ech. Nie no, dobrze myślicie, żechciałam przeczytać, bo obiecali duchy i psychiatryk i tak dalej… na dodatek miały być dwie bohaterki i jeszcze duch…

No derio, musiałam to przeczytać.

A co dostałam.

Romansidło i to kiepskie strasznie, źle napisane, dziwnie nieskładne, miejscami zwyczajnie nudne, nawet już nie przewidywalne, bo i Thea i Heidi, to zwyczajnie, dziwnie płytkie, choć z fajnymi robotami, kobiety, ale jednak, no weźcie… a przecież, kurde, wydawało się, że historia fotografa trupów – kobiety na dodatek, kurde w tamtych czasach i jednocześnie tej drugiej, przyzwanej listem chorej matki…

No kurde, to musiało być niesamowite!!!

Ale tak naprawdę jest płytkie i okropnie zohydzające miejscami, głównie przez postacie męskie, które są jakoś tak ni przypiął ni przyłatał się pojawiają, popierniczone są, żeby nie użyć słów mocniejszych, tu też jeszcze dziwnie opiekuńcze, jakoś tak od razu kocha nie kocha, no przeca musi kochać, no weź no, kurde trupa fotografujesz, a pierdoły ci w głowie?

Matka szalona a ty nie wiesz o co jej chodzi?

Też majtkami myślisz…

… więc jeśli ktoś chciał miłości to proszę, z nutką lekką duchowości wszelakiej i paranormalności narzuconej dziwnie nie tam gdzie trzeba, jakby ją trza było gdzieś upchnąć, no to może tu i tam i jest, w opisie można dać.

Ale jeśli chcecie dobrego thrillera z opowieścią i o zakładach dla obłąkanych i w szczególnością fotografią umarłych, to nie ten adres. Jeśli chodzi o romansidła z dreszczykiem, to okay pewno. Może się komuś spodobać jak się ma mniejsze wymagania. Mnie wkurzyła.

Koronoparty na Wyspie

No właśnie… miałam pisać o Ystad, bo zostały mi opowieści z czasów pandemii, ale czasów, gdy do Szwecji można było, ale jednak, tak… ludzie. Kurna są porąbani. Nie wiem w jaki sposób, czy kto im wmówił, że szczepionka rozwiązuje wszelkie problemy, że są już immuned, nie zarażą się, nie zachroują i to jest na zawsze. A nie jest. Po pierwsze możesz być nosicielem, ale nie chorować, możesz zachorować, ale przejdziesz to lżej, no i najlepsze, szczepionkę trzeba będzie powtórzyć za ileś tam miesięcy, a tak właściwie, to nikt niczego nie wie.

… więc można by zachować jakąś tam ostrożność?

Możnaby?

Czy naprawdę od razu trza te imprezy, czy ja zwyczajnie nie rozumiem potrzeby spotykania się, tłumowania, wszelakiego żarcia po knajpach… nie no, to na pewno ja, ale jednak, kurde, serio? Naprawdę tak brakowało wam knajp? Tak jak rozumiem, że mogło komuś brakować sommerhusa, onej ucieczki, chce posprzątać i zaszyć się na piaskach plaży czy w lesie… tak nie pojmuję pragnienia koncertów, spoconych ludzi, onej wspólnotności ułudnej, wszelakiej…

Nie wiem.

Ale w czym sprawa.

A widzicie… wciąż nie rozumiem onej tłumnowości ludzi. Onej ich wszelakiej stadności. No nie rozumiem… chociaż, jeżeli chodzi o kieszonkowców, czy tych tam innych zboczeńców, wszelakich ocieraczy i tak dalej, to pamiętajcie, że nadal mamy zachowywać dystans i ino 30 osób, a nie, że od razu imprezy… że to wyspa, to nie znaczy, że możecie jechać na bambusa jakiegoś.

Nie ma tak!!!

Ale o co dokładnie chodzi…

No o imprezę, którą postanowili rozkrzyczeć na Facebooku, i która cieszyła się taką popularnością, oczywiście pomiędzy Turyścizną, że serio, nie rozumiem tego świata. Że wszyscy zdrowi, że już maseczki ino wyjątkowo… ludzie, przyrąbie wam znowu i będzie. Sami sobie sznurki wiążecie na szyjach i tyle, a potem będzie lambada… ale szczerze, po kiego te imprezy?

No naprawdę…

Po kiego?

Że niby czego nie wiesz o drugim człowieku? Co ty internetów nie masz, Instagrama, Facebooka, Twittera, czy coś innego… przecież oni tam wsio pokazują, no szczerze czasem aż wstyd patrzeć.

Szczerze.

I nie żem pruderyjna, czy coś, ja z Wyspy, nie rozpoznaję metek, tych tam, wiecie, logów, zegarkami mi można machać przed łbem, będę uciekać, bo się ich boję, a nie że naglem oszołomiona bo ten wasz zegarek taki drogi. Nie. Ja zwyczajnie nie wiem ile co za ile i po co… no szczególnie to PO CO?

Serio.

Dlaa fryzjerów?

Sami nie umiecie poćwiczyć w domu?

No szczerze… rozumiem, iż firmy chcą gromadzić ludzi by wycisnąć z nich kasę, ale czy jest z kogo co wyciskać? Poza pryszczami, no wiadomo, teraz mamy nową alergię i trądzik maseczkowy, więc… zawsze problem. Ale nic to, będzie eksperyment na Wyspie trwał będzie. Jak znowu znajdą u nas jakąś nową odmianę tego koronowańca, to serio… będzie ubaw roku. A znajdą, bo u nas to kurna każdy ma się włąściwie testować. Chociaż nie każdy sprawdza, ale policja zaczęła, wiecie, mieć różne teraz obowiązki, więc… no jakoś tak, no ino patrzeć…

Ech…

To jakby co, to byłam ja, wasza mysza laboratoryjna.

Za darmo pracująca.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.