Pan Tealight i Kołdra Bez Potępienia…

„Miała ją.

A może raczej to ona przejęła ją w posiadanie?

Posiadanie może i nie na zawsze, bo przecież któraś zawsze tam, jakoś tak, nieuchronnie zapewne, czy tak jakoś… no mogła się podrzeć, wypruć z piórek, no jakoś tak rozjechać, ale duchy, dusze… tak, one były już powiązane na zawsze. Na prawdziwe zawsze, a nie jakieś wymyślone…

Ale ona ją miała.

Znaczy, tak się jej wydawało.

No nie, pewno że zapłaciła, prała, ubierała, czy też raczej Chowaniec to robił, bo przecież ona sama taka niska i z krótkimi kończynami, więc wiecie, no problematyczne to wsio czasem, bardzo problematyczne, chociaż z drugiej strony nigdy jakoś nie miała wątów z tym, że niska jest, znaczy Kołdrze też to odpowiadało, wiecie, jakoś tak, ekonomicznie i przykryć łatwiej.

No serio!!!

Ale jednak, to ona ją miała… Kołdra miała człowieka. Czy też raczej, dokładnie coś pomiędzy człowiekiem, worną, niedźwiedziem i przybyszem z Matplanety po sterydach i Gwieździe Śmierci, ale… miała ją. Po prostu. Zwyczajnie i może nie na zawsze, może i kiedyś, po wiekach się rozstaną, bo się jedna nazbytnio popruje, zgrubni w jedną ino stronę… wiecie jak to jest.

Jest się kołdrą… znaczy Kołdrą… i się ma co okrywać.

Inaczej życia nie ma.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Kształt serca” – … okay. Dobra, można tej powieści zarzucić miejscową chaotyczność, czy małe niedopracowania, ono zagubienie, brak ciągu dalszego i czegoś tam jeszcze, ale…

Gdyby to było, nie byłaby taka, jaka jest, a jest niesamowita.

Wciągająca, szalona, magiczna.

Może to przez Nowy Orlean, może przez niesamowitą bohaterkę, a może jednak… no właśnie, któż w tej powieści jest bohaterem? Głównym? Ona? On… czy też to coś, co zawiązuje się między nimi, co obserwować później możemy w tryllogii, która uczyniła Redondo sławną?

Bo tak chronologicznie powieść opowiada o Amai w USA. Tej młodej, wysłanej na szkolenie do wielkiej Ameryki… dziwacznej kobiecie. Nie do końca pewnej jeszcze tego, co chce robić, ale pewnej swych umiejętności. I o jej tajemniczym, do końca, mentorze. Dzziwadle policyjnym, którego najchętniej każdy by się pozbył, ale wiecie, działa… zbyt dobrze… jednak nazbyt dziwaczny… nie pasuje nigdzie. Podobnie jak ona. I to ich nagłe spotkanie w przededniu końca świata…

Ta ich walka, ciągłe poszukiwanie…

To wszystko.

Powieść jest potężna, wciąga i pozostawia po sobie pustkę. Nagle macie gdzieś tam czas, który winna zapełniać ta powieść, ale już ją przeczytaliście, więc… co teraz? Od nowa? A może jednak…

Trylogię?!

Bo to tomiszcze można połknąć spokojnie po trylogii. Co więcej, warto właśnie wtedy, gdy już zna się całą historię… by uświadomić sobie, że gówno się wie! LOL Szczerze i naprawdę…

Wiosna…

Susza… a raczej oczekiwanie na deszcz. Zimno i słońce, pokrętne temperatury, pylenie i wszelakie zawirowania natury. Tak szczerze nie wiadomo co i jak… większość drzew załapała się na kilka dni słońce, zakwitło, wypuściły liście i cieszą się, że jakoś poszło, w tym wszystkim jest jakiś przerażający pośpiech. Przerażający, bo przecież pierun wie co to ma znaczyć…

Wrzątek czy zimno?

Nie wiem.

Rośliny są wciąż tak mocno niepewne, że… chyba jabłonka nam zmarła i nie wiem dlaczego, w końcu nie jakiś młodzik czy coś… liście są, kwiatków niewiele. Można policzyć… za to dookoła żółto, bo wiecie, rzepak też dostał info, że należy szybko zakwitnąć, no i przejść od zakwitnięcia do przekwitnięcia w najkrótszym, przewidzianym jednak, momencie.

Wszystko naprawdę jest takie… niepewne.

Jakby niby wiedziało, że wiosna, wróć, to już druga połowa wiosny, ludzie wciąż w maseczkach, protesty szaleją, wściekłość w każdym dziwnie buzuje… strach się niebać. Tak naprawdę…

Już kolejny dzień prognoza pogody krzyczy, że będzie lało, ale…

Wciąż nic.

Albo li tylko kilka kropel.

Po prostu. Znowu niepewność i wielka niewiadoma. Wszelaka strachliwość i jakieś takie… kolejne gałęzie, które się nie zaliściły, ale, może za rok, wszystko tak jakoś brzmi, że może za rok. Za rok wakacje, za rok to i tamto, za rok będziesz piękny, bogaty i szczęśliwy i jeszcze… czy w ogole będzie za rok?

No co…

Niepewność.

Po ulicach śmigają i auta i maszyny rolnicze, które przypominają nam o tym, jak wyglądają korki. W porcie, który wciąż zdaje się rozrastać, budują kolejne wiatraki, a ja już w nic nie wierzę. Kompletnie. A jednak jakaś ta ekologia wiary wymaga. I posłuszeńśtwa, no i  zrozumienia, że gdyby nie USA, to jakoś tak byłoby z tą planetą okay… kurde, no, za wiele wiadomości, zbyt wiele nauki…

Lepsza fikcja.

Lepsza…

No ale, długi weekend był. Wiecie, Skandynawia to do siebie ma, że taka niewierząca, ale święta wszelakie obchodzi z rozbuchem. A co, w ogrodniczym ścisk był mimo, iż wszelako na niebie chmury ciężkie…

Ale nie ma boja.

Nie padało…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.