Pan Tealight i Muza Skończenia…

„Była skończona.

Nie tylko z imienia i nazwiska.

Choć miała to i tamto takie samo. Wiecie, były jakieś tam Ding Dingi to ona mogła być Endend i już. Bo dlaczego nie. Przecież była ostatecznością, końcem, niczym poza tym wszystkim, kompletnie. Onym czymś, po czym nic innego już nie będzie, po czym tylko spokój i nicość…

Usypiająco idealna.

A może jednak nie?

Może coś…

Ale nie, jeśli chodzi o nią, to nie była od tego, ona była od końca. Od wielkiego, pierdolącego żaróweczkami znaku STOP i META. I jeszcze na dodatek medalu za dotarcie do tego miejsca. Oczywiście z dyplomem i nagrodą za niepierwsze miejsce, bo przecież tak wielu tu już było… kurcze, tak wielu, że naprawdę ona była tak bardzo tym wszystkim zmęczona. Tak bardzo…

Bardzo.

Miała tego dość.

Niby nie było to ciężkie przeznaczenie, czy praca, czy jakkolwiek to zwał, a może i było, bo przecież narodziła się do tego, jakoś tak ja ulepiły ręce Wielkiego Garncarza i oddały światu wypalając w otoczeniu najlepszych smoków, ale jednak… wszystko z czasem się zmienia. Nawet i koniec.

Nawet to.

Ale była w tym dobra.

Najlepsza.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Przespałam się…

Wiecie, padłam jak stałam, okay, nie do końca, umyłam się i tak dalej, ale jednak… padłam, zasnęłam, obudziłam się akurat na czas, by znowu się umyć i na szczęście wcześniej spakowane manele zabrać do samochodu i w drogę. Bo wiadomo, testy teraz robi się żeby wyjechać, chociaż, uprzedzając znowu fakty… nikt ich nie sprawdzał. Nikt o nie nie pytał. W końcu nie było policji i wojska na żadnej z granic.

Co się stało?

Ello!!!?

No nic, mieliśmy tylko właściwie załatwić dwie sprawy po drugiej stronie świata, ale prze okazji oczywiście dowiedzieliśmy się tego i czegoś innego…

W rzeczywistości, chyba mnie to przeraziło.

Po pierwsze, Szwecja.

Rok temu ludzie byli ostrożni, ale jacyś tacy ludzcy. Może i Ystad czy Malmo nie były pełne jak zawsze, wiecie, brak Turyścizny kosmicznie zauważlany, tak teraz, tam nie było nikogo. Nikogo w otwartych sklepach, nikogo pod zamkniętymi. Nikogo tu, nikogo tam… półki w sklepach lekko pustawe, ale też przyznaję się do obejrzenia ich ino w dwóch miejscach, więc wiecie, możliwe, że na północy jest inaczej, a dokładniej, wnioskując z rozmowy przez „szybkę” pleksjową, jest tragicznie. Może i Szwecja była onym złotym cielcem w zeszłym roku niezamkniętym…

Ale teraz przez problemy z mostem i odrzuceniem Danii oni są jacyś tacy… przyjebani do ziemi.

Na ulicach pojedyncze jednostki.

Brak maseczek, co do odstępów, to jak nam wyjaśniono Szwedzi przestrzegają, ale ci co to niedawno przyjechali mają to wszystko gdzieś. Jeden z takich „przyjezdnych”, przemiły facet, opowiedział nam straszne historie o tym, że chyba po prostu wszystko pozamykają, bo drugi rok bez turystów będzie dla nich plajtą totalną.

I co teraz?

Nie chciałam miasta, to, co trzeba było załątwić zostało załatwione i przyznaję, że zaplanowałam to inaczej, wiecie, w kwietniu zwyle już tam cieplej, zwykle… ale nie teraz. Teraz mieliśmy lodowate wiatry wygryzające oczne gałki…

I nie dało się posiedzieć na plaży czy skałach.

Nie dało się zwyczajnie być w onej zachwalanej w reklamach naturze – sorry, siku trzeba było zrobić!!! No co, lepiej w lesie, co nie? Drzewa nie kowidują, więc… ale ten wiatr, straszny, mocny, drżący… jakby świat naprawdę nie był gotowy na oną wiosę. Te drzewka niby kolorowe, bo przecież podoczepiali do nich sznureczki na święta i wciąż jeszcze powiewały… ale jednak cała reszta raczej mocno mało zielona. Raczej mocno jeszcze śniąca…

Zresztą…

Byliśmy w kilku miejscach publicznych i przyznam się do czegoś.

Wyznanie życia…

W Szwecji nie trzeba nosić maseczki i przecież o tym człek marzy, a jednak jak mu pozwalają, po ponad roku, no dobra, u nas trochę mniej i przecież ja nie wychodzę na zewnątrz, a może to dlatego… dla kogoś, kto zakłada ją raz, dwa razy w miesiącu, bo w lesie nie musi, w domu jest zamknięty, ogród wciąż do ogarnięcia…

… więc…

Czułam się naga.

Więcej, czułam się jak największy zbrodniarz świata nie tylko przez brak maseczki, którą w końcu i tak założyłam, choć dziwnie patrzyli, ale przede wszystkim one ludzie takie dziwne, jakoś mające gdzieś te odstępy nam się zdarzyli… przemili, bez urazy, sympatyczni i raczej nie dyszący nam w twarz, ale jednak, u nas to odstępy są takie, że wiecie, onych map czasem trzeba…

I ta maseczka…

Uświadomiła mi, że dla mnie już nie będzie powrotu do onego świata.

Nigdy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.