„Nie chodziło o to, że go okładała.
Wiecie, tak za ogon i z prawego i z lewego, backhand, forehand, wszelaka, ale nie że filigranowa jakaś, no pomniejsza fanga w nos, potem z półobrotu gościa, vandamem go, niskim, ale wiecie, bardzo, aż za bardzo i nadto celnym, i tak dalej, no więc, jeśli o to chodzi, to tak to nie.
Znaczy, no nie do końca.
Bo troszkę jednak tak było, wiecie…
Kobiety, co nie?
Bo przecież, jakoś tak… no dobra, czasem by mu może i przywaliła, za to jęczenie, za one wszelakie dźwieki, czasem za to, że po prostu był i nie był jednocześnie, za to, że nie odgadywał jej myśli, których sama nie zdążyła jeszcze wytworzyć, jeszcze wymyśleć, jeszcze jakoś tak skonstruować…
A przecież powinien był.
Czyż nie?
Dlaczego nie było onych dywanów przed nią, onych ścieżek wysypanych kwietnymi płatkami… a tak w ogóle z innej mańki, szczerze, tosz to przecież od razu poślizgnąć się można. A co jeszcze, jak tam jakiś robal, szczególnie taki kłująco-parzący się właśnie zamknął? No naprawdę…
Kto to w ogóle wymyślił?
Jak nic ktoś, kto nie chodził, ale był noszony i może w tym tkwił cały ambaras?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wiatr i deszcz.
Chyba w końcu należy przyznać się do jednego, że… zdziczałam.
Wiecie, te wszelakie mnogie lockdowny i spirala strachu, zamknięcie nas od strony Niemiec od zeszłego roku, potem od grudnia Szwecja nas brutalnie odseparowała od siebie, ogólnie mówiąc, wszystko to najprawdopodobniej pogłębiło to moje ataki paniki, depresję i ogólną odludzkowność. No wiecie, człowiek od zawsze raczej był nieludzki i samotnik, ale jednak teraz…
Nawet od listonosza uciekam.
Gorzej, tak panicznie się go boję…
No ale… widzicie, człowiek jest niski, a u nas poczta się zrobiła dziwnie wroga. Może to nie śmieciarzy ludzie najbardziej się boją… Księżniczki od Fugato kurna! Naprawdę, mogą przyleźć i nawciskać wam, że śmieci za ciężkie o pół kilograma, czy nierówno worki w worku poukładane, kurna jakby od razu je sortowali, czy coś.
A i jeszcze czycić ich należy…
Bo ta koronność, to wiecie!
Oni się poczuwają do bycia najważniejszymi. Nie to, że w snestorm człek musiał śmieci wywozić sam. no dobra, sąsiad wiózł swoje i naasze zabrał, wciąż nie rozumiem dlaczego, bo wiecie, się nie znamy, więc…
Hmmm…
Wciąż mi po głowie ta wielka zamrażarka chodzi i trupy w ogródku…
Ale…
Wiatr i deszcz, przestawiony czas, mroczność o szóstej rano przywraca mi radosność pokrętną i w ogóle… no wiecie, taki typ. Zwalcie na wychowanie czy inne tam, problemy z przeszłości… A tak w ogóle team Jung czy team Freud? A może jednak macie jakiegoś mniej popularnego psychicznego szarlatana. No co… psychiatria wciąż nie jest przez wielu uznawana za naukę. Nie ma to tamto, nie i tyle. Nie damy wam tego, nic z tego nie będzie, ale papiery musisz mieć jak leczyć chcesz… albo, może i jak panna Marple mówiła: „lekarzu lecz się sam”?
Deszcz zacina, wygrywa muzyczności na szybach i ścianach, zmywa brud, miejmy nadzieję, że i pyłki trochę zmyje, bo chyba kurna dostałam alergii… albo i zawsze ją miałam, a teraz się wzmocniła, tudzież, no i to jest najbardziej pewne, że przypierniczyły mi chemikalia z pola, bo wiadomo, oto i czas nawożenia i siania…
… i smrodzenia.
Alleluja!!!
Zające szaleją, wrony mają tak samo.
Mewy też. Bo wiecie, one uważają, że jak wszyscy, to wszyscy. Widdać już na pojedynczych skałach onych strażników, którzy nie dopuszczą was do morza, bo tam, gniazda i jajka, a może i młode już, w końcu kwiecień i jeszcze na dodatek ludzizna się pojawiła, więc może będą śmiecić, dokarmiać ptaszydła, może będzie…
Inaczej?
Po staremu?
Nie oszukujmy się. Nie będzie. Przez chwilę nas trochę pomącą, przez sekund pięć zezwolą na oddech, a potem dojebią z czegoś. Już mówią, że te szczepionki nie działają, że i tak testy z nami zostaną, że w ogóle…
… nie, nie piszę o tym.
Nie!