„… i dobrze jej z tym było, że nagle z onej wielkiej yntelygencyjy opadła ją jakaś małomądrość i postanowiła uczynić ją swym awatarem.
Boskim posłańcem.
Oną cudownością poddaną boskości, ale jednoacześnie będącą nią samą. Odbiciem, cieniem, wszelaką, ciągnącą się smugą, uświadamianiem innych, że przecież ten bóg tam jest. BÓG… znaczy się, ino że, kurde, no jaki? Bo widzicie, była awatararem, ale nie do końca wiedziała jakiego boga… znaczy BOGA, to wiedziała na pewno, ale jednak Jego imienia, czy coś…
Szczerze?
Wiedźma Wrona Pożarta postanowiła uczynić z niej swój obiekt badań, bo przecież BÓG to bóg, wiadomo, warto wiedzieć, czy starym, czy jakiś nowy, czy komuś się coś pokićkało i już… ale kurde, no on jakoś, znaczy ta boska emanacja, oddziaływała na Małomądrą w sposób, który…
Ech…
Mało widoczny był.
A może i od razu dosadnie downętrzny?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Havgus wiosenny…
Havgus wiosenny, ale tej wiosny, wiecie, co to jej nie ma jeszcze kalendarzowo, albo wiecie, jakoś takoś dopiero się zacięła, jest nagły i zaskakujący. Macie, siedząc sobie niedaleko morskiej toni, drogę od wzgórza Gudhjemowskiego, lesistość tak mocno wyrąbywaną… z dala od mocy ludzi, ale jednak pośród małych domków, z widokiem na pole i jakieś pozostałości po okołorzecznej zieleni…
… i wiatrak jeszcze, nie zapominajmy o wiatraku…
No więc ten havgus jest biały.
Albo ino lekko przezroczysty.
Ten dziś był biały i nierówny, mocno opierający się drzewom, skałom i dachom domów. Jakiś taki lepki, przynoszący ze sobą lodowate zimno, fascynujący, jak zawsze. Naprawdę. Bo havgus, taki morski twór, niby mgła, ale nie do końca, zdaje się być najbliższym obrazem onych woalów, które opisywali w mitach, jako one otaczające magiczne miejsca jak… Avalon.
Wyspy wszelkiej mocy, skrywające magię.
Wiecie…
Byłoby się jakoś takoś zgadzało, co nie? W końcu to Wyspa. W końcu to miejsce, które się wsysa w siebie, a może i raczej to ono człowieka zasysa…
Nie wiem.
Ale havgus…
Wisi tak najpierw nad polem, które zmienia swoją barwę na dziwnie bursztynową, jakby zasysało świało, które jeszcze przed chwilą rozlewało się ponad wszystkim, niebo było niebieskie, wszelaka chmurność ino lekka, a teraz, wszystko otacza biel. Biel mglistości wilgotnej i lepkiej, zimnej i dziwnie skrzącej się na skórze. Czegoś, co chroni od wszelakiego zewnętrza, ale i jednocześnie jest zewnętrzem, chociaż, chociaż jeśli tylko zostawicie otwarte okno czy drzwi, to wiecie, wlezie wam do domu i się rozgożci nagle, na stałe.
I będzie podgryzać was nocą…
Havgus opada nizym ciało stałe, lekko poddusza, ale czasem, ngle, bez żadnego powiewu, niczym rozumna istota się podnosi, torzy kłęby i kroczy… kroczy drogą, ścieżką, przez domy, pola, lasy…
… zwyczajnie kroczy, bo może.
Bo jest takie.
Inne.
Teraz havgus zamarł. Niczym lodowa ściana zaraz za szybą. Za oknem, zasłaniając i ogród i podjazd do domu i domek sąsiada, który chyba jeszcze nie wrócił z pracy, ni dzieciaki ze szkoły, choć może chodziły do tej zamkniętej, więc wiecie, znowu w domu siedzą i tak dalej… no i jeszcze oczywiście wrony i mewy, które w havgusie przestają nagle latać, wolą chodzić, kroczyć w jego gęstości, poruszać się, macać go, jakoś tak, porozumiewać się z nim może…
Nie wiem…
Ale nie widać poza szarą bielą nic.