Pan Tealight i Srebrogłód…

Srebrogłód, wbrew nazwie swojej wcale nie był głodny.

Ale był srebrny.

Głodna zaś była Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane, właśnie na srebro mając smaka, więc… no cóż, tak jakoś się dobrali, czy coś. On był srebrny, ona chciała srebra, więc…

Dobra, należy jednak to wyjaśnić, że życie, jeśli chodzi o nią znaczyły one kreski i kropki pożądania srebra. Srebra wiszącego, napalcowatego, po prostu srebra, który mogłaby mosić, majtać nim, wiecie, te jej uszy srebrne i w ogóle… te wisiorki naszyjne, ona cała kolekcja, która nie odpoczywała w kosztownych woreczkach i pudełeczkach, szkatułach jakichś, czy coś w ten deseń…

Nie.

Ona nosiła wszystko.

A teraz miała Srebrogłoda… który był zawsze przy niej, srebrny cały, oryginalny, nierecyclingowany, całkowicie pierwotny, prosto z samorodka i z żyły odpowiedniego olbrzyma… też srebrnego… taka była jego przeszłość, to pamiętał i tylko to nim został przywołany przez jej, dość nietypowy, nawet możnaby rzec dość niszowy głód… wiecie, inni potrzebują żelaza czy witamin, a ona srebra. Koniecznie. Od razu i teraz, inaczej to się będzie nawarstwiać i…

… w końcu można będzie stworzyć coś, czego się już nie nakarmi.

I co wtedy?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Biała księżniczka” – … ona. Która, jak tak wiele przed nią, oczywiście myślała, że on ją kocha, że to będzie może bajka. Nienauczona doświadczeniem matki…

Wierzyła w bajkę…

Ale przecież była młoda, można zrozumieć, czyż nie?

Oto opowieść o Elżbiecie York. Tej, która pokochała jednego, a wyszła za innego. Wiecie, no tak bywa. Matka Henryka VIII. Małżonka tego z Tudorów, który był pierwszym, którego matka, lekko mówiąc była szczerze napalona na ten cały tron i jeszcze… no właśnie, najbardziej intrygująca, czyli wciąż żyjąca Biała Królowa.

Wiecie, ta czarownica.

Oto historia o tej, o której mówi się sporadycznie. Wpisuje się ja w drzewo genealogiczne i tyle. Podobnie jak jej teściowa i ona stanie się pewną obsesją dla własnego syna, ale tak naprawdę, to przede wszystkim czekanie, że jednak przybędzie ten pełnoprawny następca tronu. W końcu ona jest z Yorków.

Wojna Róż może się zakończyła, ale czy na pewno?

Powieść jest dość babska, pełna uciekania z jednego miejsca w inne, lęków i oskarżeń. Z jednego więzienia, kraty i mury, w drugie, ciągła niepewność, brak miłości, ale przede wszystkim ciągłe czekanie na to, co mamunia wykombinuje. He he he! No nie ukrywajmy, kocham Gregory. Jej wszystkie powieści jakoś mnie zaintrygowały. Jedne kocham bardziej, inne mniej… i akurat Elżbieta York nie ejst moją ulubioną postacią, ale wtapianie się w ten ciągły strach, jakoś tak wciąga… i ta młodzieńczość, dorastanie powolne, nadzieja, wiara niepełna…

Czary.

Pewno, w większości to fikcja, domysły, ale jednak z naukowym tłem.

Nikt nie nosi applewatcha.

Książki, książeczki… kuźwa, jak ja nie lubię zdrobnień.

No wiecie… po prostu żarcie. Nadal uzupełniam straconego Pratchetta i udało mi się zdobyć tańsze „Narrenturm”. Po raz pierwszy mam „Małe kobietki” i powiem jedno, genialna książka na prezent. Wydanie przepiękne!!!

Dobra.

Dobijcie mnie, ale nie wiem co się dzieje…

Ludzi nie ma w sklepach.

Znaczy wiecie, one obiecane kolejki i maratony się nie wydarzyły, wprost przeciwnie. Ludzie zniknęli… niektórzy przenieśli się w ogóle na robotanie z domu i dopiero po szczepionce może wrócą do pracy, znowu inni, kompletnie się izolują. Nawet w lesie już nie ma tłumów… ogólnie mówiąc…

Jak kogoś widać, to dziwnie nieznajoma twarz.

Wiecie, człek zwykle widział wciąż te same ryje w sklepie poza sezonem, a teraz, nie wiem, może w końcu zjechali się ci, co kupili domy? Bo kryzys nieruchomościowy w okolicy nadal. W innych miejscach są, ale wiecie, jednak ponownie widać najazd na Gudhjem i Melsted jest. Nie no, jak najbardziej to rozumiem, ale jednak…

Hmmm…

No więc po pierwsze dziwnie ludzie, po drugie brak ludzi, a po trzecie testy i fryzjerzy. Wiecie, bo u nas by pójść na cięcie trza się ztestować, więc jednak zrobiła trst, negatywny, to poszła do fryzjera. Fryzjerka robotę wykonała, babka wraca do domu, znowu robi test – pozytywny, więc karnie dzwoni do fryzjerki, ta oczywiście panic mode…

Koniec tej historii taki, że klientka w ogóle chora nie była, w końcu zrobiła ten test poprawny, na którego wynik się czeka, ale wiadomo, szkody już wyrządzone… ataki paniki, wszelakie lęki, jak nic wszyscy nadajemy się do wariatkowa.

Wyspa panikarzy?

A może jednak…

No wiecie, może ludzie trochę zmądrzeli? A może ja już całkowicie zgłupiałam? Nie wiem. Bo jak można wiedzieć, być pewnym czegokolwiek w dzisiejszych, współczesnych, porąbanych maksymalnie czasach. Naprawdę wygrywamy w historii jeśli chodzi o zjebliwość homo sapiens… nie, większość nie zasługuje na drugie sapiens. Może i wyprostowani jesteście, macie mózgi, ale czy myślący…

Śmiem wątpić.

Wiem jedno, dziś wieje i snestorm mamy, choć mokry, to jakoś w końcu ten śnieg prawdziwy. Jakiś taki, znikający szybko, oczywiście, ale jednak…

Zimowy.

Dziwne to.

Ale nic to.

Książki na szczęście przyszły, udało mi się odzyskać połowę Pratchetta, w końcu po prawie dwóch latach, więc jakoś idzie. Chyba tylko na tym się skupię, bo ostatnio trafiłam na książkę, która zapowiadała się tak super, a jest…

Koszmarem.

Cóż, normalność, ale ja nie mogę sobie pozwolić na wtopienie kasy. To moje być albo nie być. Zjebie mi psychikę takie wtopione 30 zetów niczym wyprawa do wielkiego shopping malla. Oto ja.

Ryzyk fizyk, ale jednak, wiecie, może nie?

Ogólnie mówiąc, wiecie, marzec, urodziny i ta cała wiosna… nie komplementuje mnie to najlepiej. A raczej wcale.

Bleeee…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.