Pan Tealight i Kalosz Poręczenia…

„No bo tak…

… niby ten Potter miał świstokliki, ale wiecie, Pan Tealight nie mógł być gorszy niż jakiś konstrukt myślowy ze Szkocji…

Oj nie…

On też chciał.

Też przecież mógł… też, jakby, no miał wyobraźnię, więc czemu nie? Zresztą, ostatnio szukał nowych wyzwań, serio… niby Wiosna nigdy go nie kręciła w tych rejonach, odnowienia, odrodzenia i zmienności, wiecie, był z siebie zadowolony i wszelako zniesmaczony nowinkami, więc nie chciał zmian… troszczenie się o Wiedźmę Wronę Pożartą w tej porze roku zawsze zajmowało mu masę czasu, ale jednak, jakoś tak, no chciał. Chciał czegoś…

Innego.

Nowego?

Ale czy na pewno nowego? W końcu w tej chwili każdy mógłby go posądzić o… no cóż, przynajmniej mocną insporację z klejeniem tego Kalosza Poręczenia, ale przecież wszystko tutaj miało się inaczej. I on wlewał w niego swoją magię, wszelaką moc i jeszcze, no ba, talenta artystyczne…

… a te miał…

E…

Miał je dość bezprecedensowo dyskusyjne.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

No ale…

Bo w końcu nie pogadałam sobie o tym, wiecie, o samotności, zamknięciu, odłączeniu od świta. Wszelakich mianach zachodzących w umysłach wielu, no i oczywiście tej odezwie psychologów, co to doprowadziła do tego, że się w końcu rząd pochylił na Wyspą, którą zwykle ma w dupie, ale co tam mają robić innego, zresztą, przy okazji odwalą inne, oddalone od Kopenhagi miejsca…

… więc, cuzamen do kupy, wiecie, biorą i jakoś będzie…

Przeraża mnie to jakoś.

Bo jednak… to nie chodzi o to, że wszyscy chcą wyjeżdżać. Oczywiście dziś myślimy o Tubylcach, a nie o Turyściźnie. Pomijamy ją milczeniem i tyle. Zajmijmy się w końcu nami, bo czemu nie… naprawdę raczej chyba trzeba się zająć tymi, co serio, wolą siedzieć tutaj, ale odebranie świadomości podróżowania, onej wolności odpłynięcia i bezpiecznego powrotu, coś zmienia w głowie.

Coś, nawet w introwertykach przestawia.

Coś…

Źle robi.

Niby nie będziesz płynąć nigdzie, nie stać cię przecież, kompletnie, więc możesz sobie ino pomarzyć o północy, powrocie do Fjallbacki i innych miejsc dookolnych, o kółkach, krzyżykach, rytach, penisach… co, penisy też ryli… i depresja nagle wjebuje się mocniej. Bardziej. Jakby… już człek myślał, że nie może być gorzej, ale jest, do punktu, w którym zaczyna myśleć o ostateczności, odkładanej tak codziennie. Bo jeśli tego nie dostanie raz, dwa razy w roku, to raczej nie oszukujmy się, nie przetrwam. Rozsypię się na zawsze i zdaję sobie z tego sprawę.

I nie… to nie Wyspa jest depresyjna, to słońce, nadmiar ludzi w leci i ich rządania oraz głupota polityków. To dobija…

Na razie wiadomo, szkoła i testy.

Testy mają objąć też fryzjerów i takie tam…

… od razu fryzjerki stwierdziły, że chyba kogoś popierdoliło, i tak wszyscy w maseczkach. Pomijamy, czy one działają, czy nie, szczerze… naprawdę. No i te testy, w końcu nikt jeszcze nie uzgodnił jak wiekowe mają być i tak dalej… więc… czy sprzedawcy też mają się testować co najmniej raz w tygodniu? Bo tak na chłopski rozum, to jakoś takoś, raczej wszyscy tak lub inaczej byli chorzy, ale… no wiecie, teraz powikłania pochorobowe uderzają, więc…

Więc szczerze, wszyscy mają przesrane, więc dajcie nam te włosy obciąć, nie żebym była zainteresowana, no i durnoty w Tigerze kupić…

Po prostu żyć.

Ale oczywiście są ludzie zamknięci w domach, anwet na Wyspie, wyszydzający tych, co to chcą wyjść, więc… kto ma rację? Na pewno nikt. Kompletnie nikt nie ma racji i tyle. Ale nikt też się nie myli, zwyczajnie, nikt nic nie wie…

Nic…

Może po 3 miesiącach w końcu nas otworzą, trochę?

Może ludzie przestaną czuć się tak klaustrofobicznie i reagować z taką nerwowością, ale jednak… na jak długo i czy w ogóle? I czy eksperymentowanie na zamkniętej grupie, której jestem częścią, mi się podoba?

Hmmm… nie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.