„Tak nagle się pojawiła i nikt nie wiedział o co chodzi… czy córka, siostra, kuzynką jest może, która przyjechała, a może jednak…
No wiecie, podmianką?
Czy jest zastępczym rzutem, czymś, do czego mają przywyknąć, czy też zmianą wiekuistą, a może i nowością, która jednak ich mocno wkurwi, ale wiecie, po jakimś czasie, może uda im się jakoś ją zaakeceptować, aż w końcu, no wiecie, znudzą się, przestaną się rozmyślać, przemyślać i nazbytnio interesować i koło się zamknie… może to o to chodziło, a może jednak…
Nie?
Bo Mała Wyspa była, plątała się dookoła Pani Wyspy i całkowicie, ale to wcale i w ogóle, nie wyglądała jak coś, czy ktoś, młodszy, mniej ważny, następczy, wszelako… nowy, nie pochodny, ale jednak…
Nie umieli opisać jak wygląda, jakby, była elementem znajomym, ale też i dziwnym, nowym, ale jednak wszelako pasującym do układanki, w której nagle pojawiła się jakaś dziura… i ona w nią pasowała… ale jeszcze, chwilowo jakoś tak, no nie chciała tam włazić. Po prostu, czekała.
Na swój czas…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Ostatnia żona Tudora. Poskromienie królowej” – … w końcu przeczytana.
Przyznaję, że pewno, oglądałam serial. Jednakowoż, bez urazy, wielokrotność niedopowiedzeń i błędy historyczne, były w nim raczej dość rażące, aczkolwiek też i prawdy, oraz świetna gra aktorska… szczerze, nadal go uwielbiam, ale… jeśli chodzi o nią, ostatnią żonę, cóż, to akurat w serialu oddali dobrze. Książka właściwie niewiele dodaje do tego wszystkiego poza przypisami, które pozwalają na dalsze kopanie i wyszukiwanie wiadomości o tej, która śmiała zawsze zwać się Katarzyną Parr…
A nie tylko Kaśką od króla.
Autorką, językoznawcą właściwie, naukowcem, filozofem… wot kobieta. Kto by pomyślał, że takie się uchowały z głową na szyi za czasów Tudorów. Aż dziwne, czyż nie? Ale… oto ona, kobieta, która przeżyła. Która w rzeczywistości… przeżyła, by niestety zaraz i tak życie zakończyć, więc wiecie, za bardzo se nie poszalała, no ale…
Gregory jak zwykle oddaje życie kobiety opierając się na faktach, ale też dorzucając co więcej elementów ze świata, pokazując bogaty obraz ówczesności… Świata, którym zdaje się oddychać… tutaj wszystko jest ważne, czy to ubiór, czy jedzenie, czy sposób mówienia, myślenia. Oczywiście, że polskie tłumaczenie, dzięki językowej bogatości, sprawia, że można się wtopić w ten świat Tudorów łatwiej, no ale… poza tym, to po prostu kolejna nieszczęśliwa historia.
Coś, co powinno być nauczką dla współczesnych…
Ale, kto dziś czyta książki?
PS. Tak, możn czytać jako oddzielną wariację w temcie biografii tej „królowej”. Nie jako część cyklu, ale…
Ten film, to… „Zło w głębi” (Sacrifice).
Samotna wyspa i wiecie, przeszłosć…
… tak mnie skierowała myślowo ku innym takim filmom. Książkom, opowieściom wszelakim, jakoś tak wyspa, ono odosobnienie, wszelaka bariera ekologiczna, ludzka odmienność Tubylców, a już szczególnie teraz, gdy promy do Niemiec nie kursują od ponad pół roku, w Szwecji nagle okazuje się, że jakiś mają nowy rodzaj pandemii, na dodatek jeszcze… no wiecie, ta cała kołomyja miezy Danią a Szwecją… to jest po prostu czeski film. Serio. I to porno!!! Albo i gorzej. Testy, nie testy. Dzieciaki mają teraz wracać do szkoły, ale mają mieć częste testy, więc wiecie, pewno znowu będą zamykać i tak w kółko Macieja.
Ale coś zrobić muszą, bo spokojni ludzie, za jakich Duńczycy są uznawani, są na granicy wybuchu.
Szczególnie tutaj.
W końcu u nas naprawdę wszystko zamknięte, a przyroda, bez urazy, ale jakoś nie uratuje cieknącego kranu, czy braku żarówek i tym podobnych. Niby jedni pracują niby inni nie, ale tak naprwdę, ludzie chcą na wakacje, chcą gdzieś, coś, jakoś…
I nagle myślę sobie, że przecież są tacy, którzy nie opuścili Wyspy…
Ani razu.
Można? Można… tylko, kurde, czy warto? Czy trzeba? Czy wystarczy? Czy to dla każdego? Czy jednak i u nas są dziwne kulty?
Czy urodzeni tutaj muszą wrócić?
A może…
Jest wiele z tego, czego nie wiem?
Ale wróćmy do filmu.
Gość wraca, ma ten dom, żonę w ciąży, taką, wiecie, już właściwie ready to serve… znaczy niby jeszcze ze dwa miesiące, ale jednak, jakoś tak, kurde, no wydaje się rodzić od razu… ale czas jest tutaj względny. Podobnie lekka rozbieżność osobników… szowinizm… oj tak, to takie Skandynawskie, czego pewno byście się nie spodziewali.
Co nie?
A tak w ogóle, to od razu myślę o onych porzuconych gaardach, o tych domach, które są niby kupione, a tak naprawdę, to… Czy mamy na Wyspie burdel? Tak się zastanawiam. Stawiałabym, że jest jakiś.
No wiecie, coś mniejszego… ale jest.
Po więcej jeździ się, a raczej płynie, na kontynent.
A tradycje?
Czy nowym robi się kocówę? Czy nas coś ominęło? A może jednak nie? Może te ponad 10 lat koszmarów miało swoje korzenie? A może Starzy Bogowie, Śniący… hmmm, zaskoczyło mnie, że i ten był w tym filmie. Może kurde to ten sam? Ale przecież męża nie zarżnę? Spojler taki, a co se będę żałować…
Na pewno Wyspa ma swoje tradycje.
Ma swoje uprzedzenia i jakoś wkupić się w towarzystwo trzeba, ale…
Hmmm, czy jest więcej? Ono odosobnienie? Czy w końcu uderzy nam do łbów i weźmiemy norze i powybijamy sąsiadów? Wciąż mi się przypomina ona gignatyczna zmrażarka, która tu stała jak się wprowadziliśmy… zostawili ją nam. One rośliny w ogrodzie tak dobrane… hmmm, takie to wszystko…
… dziwne…