„Znaczy, no tak…
Oczywiście.
Zawsze był przydatny, a jednak, ona zawsze spoglądała ku zapałkom. Wiecie, onym w niebieskim pudełeczku, zza morza… z dziwacznie kreskówkową figurynką białego chłopca z białym wszystkim. I wszelakim zapatrzeniem w swój własny świat, jakby kurcze… nie no, przecież od zapałek była dziewczynka, co nie? Nie chłopiec… a może i z tego baby wydupcyli ostatnio…
Ech…
Pan Zapalniczka, widzicie, był wielkim feministą.
Ogólnie mówiąc kochał wszystko co babskie, ale wiecie, bez odchyłów własnych w tę stronę. Jakoś takoś nie marzyła mu się własna pochwa, czy suknie jakieś… nawet się wiecie, nie malował. Nie. W ogóle. Kompletnie go ona nowomoda, która sprawiała, że baby jak chłopy i odwrotnie, nie, to go nie kręciło. On chciał kochać kobiety gorąco i płomiennie i jeszcze pragnął ich mieć wiele i poukładać sobie w pudełeczku, dużym, przestronnym, a potem potrzeć te główki…
I puff…
Znaczy nie no…
Oczywiście, że nie był mordercą.
Nie… on zwyczajnie po prostu był feministą. Chciał kobiet, pragnął ich wszystkich dla siebie, najlepiej lekko podsuszonych, ale tłustawych, więc wiecie, coby się łatwo mieściły w pudełeczka i dobrze im główki malały… i zawsze, ale to zawsze myślał wtedy o niej… Wiedźmie Wronie Pożartej Przez Książki Pomordowane, która wolała zapałki niż jego… feminista…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Na zewnątrz biało.
Ale no po prostu biało…
Wszystko zmieszało się w wilgoci, wietrze, w onej dziwnej, ociężałej mgle, ale też i dziwnej spokojności, dziwnej wszelakości. Przemókł nam dach, ale nie tylko nam, jak się okazuje siedemnastego lutego telefony się na Wyspie rozdzwoniły. I wszyscy narzekają, a dlaczego, no bo wiatr dziwnie wiał, spod tak nieznajomego kąta, że powpychał mokry śnieg pod dachówki, no i się zaczęło… u nas na poddaszu po prostu wilgotność, z tego tam wywietrznika się leje, no dobra, mocno kapie teraz… miejmy nadzieję, że się przesuszy, ale jedno wiadomo.
Jak najszybciej trzeba zrobić górę.
Z drugiej strony, gdyby nie sercowe połączenie z tym miejscem, to moglibyśmy sprzedać ten dom teraz za… oj, wiele więcej. W wymiarach nieruchomości, to mamy tutaj szaleństwo. Rudera wszelaka poszła za taką kasę, że tego nie rozumiem. Wiecie, murowany dom, który opada, wszelako zagrzybiały, a ponad 2 miliony…
… niestety.
Czy to oznacza zwiększenie populacji tutaj, nie…
Kupują i zostawiają i…
… wiecie, zwyczajnie czasem, raz na jakiś czas przyjadą, a potem, domy powoli popadają w ruinę. Już nikt ich co wiosnę nie maluje, nie naprawia, nie dba, nie ma już sił, a może i więcej jeszcze…
Może po prostu już wsio straciło sens?
W powietrzu unosi się bezradność i wkurw…
Nie wiadomo co wygra…
Codzienność zdaje się waką o każdy krok, o wszystko.
Już nie ma jakiejś radości, tylko… niektórzy mają jeszcze nadzieję. Niektórzy, jak sąsiad, którego wciąż nie zidentyfikowałam, zabiorą nam śmieci z podjazdu, jak Śmieciarskim Księżniczkom się nie chce… zrobi to bo wiecie, ma i tak przyczepkę, ma swój samochód, i tak wiecie swoje, więc…
Czemu nie?
Logiczne, więc czemu wzbudza moje zadziwienie?
Nie wiem.
Przeraża mnie ono zadziwnie, bo przecież to powinno być poprawne, normalne. Sami byśmy przywieźli coś sąsiadce własnej, czy sąsiadowi, gdyby potrzebowali, ale wiecie, nie potrzebuje ni ona ni on, albo też i każdy może wezwać sobie sklep by przywiózł jej co chce. Zresztą, chyba się schowała na czas tych śniegów… chociaż, może i śniegi wrócą, więc wiecie, może znowu wyjedzie.
Przynajmniej nie stuka, a Chowaniec ma ferie.
Urlopik… jak na razie kijowy.