„Spojawił się…
No wiecie, zwykle tak z nimi wszystkimi i wszelakimi jest tak, że się spojawiają bez zpowiedzeń. Te współczesne czasy naprawdę nie posiadają już żadnego savoir vivre’u. Nikt się nie zapowiada, kwiatów nie przynosi, drzwi nie otwiera, no wiecie… stare czasy, stare grzeczności jakoś tak…
Zniknęły.
Może i nawet wyjechały na jakieś walacje, znalazły sobie jaskinię na bezludnej wyspie, gdzie pogoda im sprzyja i tyle… po prostu egzystują kompletnie niepotrzebne, ale, właśnie jako one niepotrzebne mają pewngo rodzaju związki z Panem Tealightem. Wiecie… grzeczności one listy piszą…
A Pan Zakapturzony je przynosi.
Bo nie można ufać ni poczcie ni kurierom.
Ale też, wiec, z powodów ino sobie znanych, pewno jakąś ma awersję, a może i nawet, wiecie, napady paniki, czy też brak ufności, albo i więcej, coś więcej, jak na przykład, paranoja, może i strach, że śledzą go byty niezaufane, albo i… może i była w tym jakaś teoria spiskowa, no wiecie, były popularne aż nadmiernie ostatnio. Pan Tealight nawet swoje szczepionki lubił…
Na odludzenie.
Ale te listy…
Kochali je! Dowcipne, wszelako miejscami lekko niedyskretne, ale nigdy nie przekraczające granic, grzeczne listy, poprawne, ale jednak…
No wiecie…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zmierzch Tudorów” – … tak. Ta powieść rzeczywiście w większości jest fikcją, domysłami i łataniem dziur. Wchodzeniem w ciała i domyślaniem się co dana kobieta myślała, bo to ponownie opowieść o kobietach, w końcu Tudorowie jakoś skupili wokół siebie najbardziej intrygujące osobowości tamtych czasaów… czy to żwawo żyjące, czy od razu na szafot.
Tym razem poznajemy trzy naprawdę skąpo opisywane damy z rodziny Greyów. Trzy siostry, Joannę królową. Religijną i naprawdę zawziętą, jej siotrę Katarzynę, która postanowiła przeżyć i najmłodszą, najbardziej specyficzną, charakterystyczną i charakterną osobowość, Marię, którą możecie pamiętać z filmu o Elżbiecie I, tej z Gwyneth Paltrow.
Pierwsza, no cóż, wiadomo…
Skończyła jak skończyła. Właściwie to wiecie, ale naprawdę sposób, w jaki przedstawiła je wszystkie autorka sprawia, że one kilka dni, ono panowanie, a potem one same, ich ciągła walka, strach, wszystko nabrało człowieczeństwa. Wydaje się, iż tym tomem Gregory oddaje im pewnego rodzaju hołd. Ich sile. Ich próbom przeciwstawienia się wszystkiemu, próbom… przeżycia…
Bo przecież mówimy o tych, które były najniebezpieczniejszymi…
Posiadaczkami króewskiej krwi.
Książka jest niesamowita. Niezbyt historyczna, ale zgodna z faktami dotyczącymi zwyczajowego, babskiego egzystowania. Odsłaniające strach onych opiewanych władczyń, jakimi były Maria Tudor i Elżbieta. One podobnie jak Edward czy Henryk też wciąż bały się… uzurpatorów, choć dla wielu same zasługiwały na to miano… nic tutaj nie jest białe lub czarne…
Ale wszystko jest walką… o przeżycie. I trochę zabawy… odrobinę uśmiechu, kilka dni, miłość, rodzinę…
Naprawdę dobre odzwierciedlenie przeszłości… warto się na niej uczyć, szczególnie gdy znów kobietom odbiera się prawa mydląc im oczy pierdołami. Domagając się od nich powortu do… nicości.
No ale… wciąż w Almindingen śnieg.
Co do reszty Wyspy, to wiecie, różnie bywa, raczej mniej niż więcej, ale… spacer w okolicach wieży obserwacyjnej, podsłuchiwanie Rosjan i te sprawy, no sami wiecie, połączone są oczywiście z drzewami. Wszelakimi. I ścieżynkami, może i zatłoczonymi nie tylko w weekendy, co dobija, szczególnie jak natkniecie się na gromadę palaczy albo rzucą się na was psy…
Acha cha…
Kurwa, takie to zabawne.
Uwielbiam psy, ale sorry, wiara w to, że: „mój pies nie gryzie” ma zbyt wiele wyznawców. To zwierzak, cudowny i naprawdę kochany często, ale też i czasem myślący, że może ktoś atakuje jego plemię, więc…
No właśnie.
Ale… spacer… zwały śniegu, szkoda, że tylko dołem, ale wiecie, lepszy rydz niż rydz w zalewie jakiejś podejrzanej. Przez tłumy człek stara się wybierać najmniej uczęszczane ścieżki i nagle, jakby za mignięciem różdżki jakowejś, bo przecież jak tak błądził po lesie do dotarł na skraj onej skały, co to w Ekkodalen se ją można obglądać i nagle widzi ten cały szmat Wyspy.
A potem uświadamia sobie, że kurna, przecież morze tam widać i nowe wiatraki budują, nie no, weźcie no!!!
Ciasno.
Gromada staruszków postanowiła nas zepchnąć ze ścieżki na skałę, znaczy wiecie, myśmy chcieli social distancing, a oni nie…
Ale, tak nagle stercząc w pobliżu kamienia królowej…
Jakoś coś mnie tknęło i…
Ja pierdolę! Bright Green Island cholera, w mordę jeża, sorry, ale wycinki drzew mnie wkurwiają, a ta to już mega. Przecież erozja pierdyknie tutaj, przecież, no kuźwa mać no… ja już nie mogę. Spacery ostatnimi czasy są naprawdę dołujące. A podobno wycinki miały być zaprzestane w Almindingen.
Papiery podpisali, widać więcej na odbitki trza było, to ścięli.
I to jeszcze tak brutalnie, że jak człek nagle zobaczył samotną jodełkę, to po prostu nie uwierzył, że ona prawdziwa i wiecie co… nie powinno się płakać jak wieje i mrozi. Po prostu się nie powinno. Ale co tam, w końcu i tak z nosa leci, więc… temperatura na minusie już chyba od połowy stycznia… a jakoś tak wszystko człowiekowi jedno. Nawet ten śnieg nie cieszy…
I te zapowiadane snestormy.
I w ogóle…
Potem człek doczołguje się do auta i ucieka do domu.
Jakoś tak po prostu już bardziej nie może, choć pięknie jest w lesie. A w sklepie… Patrzy na rośliny marniejące pod wszelkimi centrami, małymi, więc tym bardziej boli, Dagli, Sparami, które obklejone cenami tak szokującymi, marnieją… bo tutaj tak fajnie wszyscy wszystko w dupie mają ostatnio. Zamiast przecenić… albo podlać? Nawet listonosz, co to stwierdził, że kuźwa w okolicy ino jedno w Polsce rodzone, to przywlókł nam paczkę do jakiejś Danuty i wciska ją jak morze, przechodzi z duńskiego na angielski, a że Chowaniec odbierał, to wiecie, mówi mu, że :to ona wysłała:… Ona to słyszała. Ona wie, że listonoszy dobrych to może 10 lat temu widziano…
Można napisać niezłą pracę o ostatnim dziesięcioleciu Wyspy i jej sromotnym upadku… zresztą, ten upadek obserwowaliśmy i na kontynencie i w Szwecji, więc… może to Skandynawski problem?