Pan Tealight i Elefant…

„Znaczy może i mamut…

… kurcze, nie byli do końca pewni, ale ponieważ donośnie i wszelako od dłuższego czasu się Wygódka domagała oczyszczenia, jakichś zmian, więc wiecie, postanowili, że się ją przemieści, ot podróż taka niedługa, pod drzewa, pod ÓW LAS a w tym celu potrzebna była dziura, ale jednak…

No właśnie…

Padało, ogólnie wszelaka apokaliptyczności wisiała w powietrzu, więc Pan Tealight wiedział, że coś się stanie. Czy przewidywał właśnie to, nie skomentował, nawet chyba nie westchnął, po prostu zdjął rękawice, odrzucił łopatę i schronił się w Białym Domostwie. Może i miał już dość?

No weźcie, przecież i Przedwieczni mogą mieć.

Chyba?

A może jednak chodziło o ono samo odkrycie? No wiecie, włochaty elefant, doskonale zachowany, nie że mumia, nawet nie wysuszony, jakby raczej… śpiący. Jakby, no dokopali się do innego świata i spogldali na coś… kogoś, a może i coś jeszcze więcej, a może i coś naprawdę…

Zasypali dziurę.

Wygódka przesunęła się pod Sosnę Wszelaką i postanowiła nigdy, ale to nigdy nie zmieniać miejsca. W końcu i tak była użytkowana w całkiem inny sposób. I wiedziała… zbyt wiele, zbyt wiele by kopali…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Rozpad” – … no dobra. Jak ktoś tutaj zagląda, to wie, że akurat Sharon Bolton darzę estymą i co wydają, chcę przeczytać od razu. To, co nie wydali, to wiecie, też.

Ale tym razem, kurcze, tym razem jest kompletnie inaczej i ci, co autorkę znają mogą poczuć się lekko zaskoczeni, zadziwieni, zamroczeni i nie na miejscu, i tak dalej. Mnie nie zaskoczyła. Jak zwykle bardzo dobra narracja rozbudowana osobowość głównej bohaterki i ten świat, jakże inny, zdawałoby się, że to pustka i biel ino, a jednak, jednak kurde coś niesamowitego…

Oto opowieść po części kryminalna, po części symboliczna.

Thriller zmieszany z pogonią za zbrodniarzem. Zbrodniarz, który możliwe, iż winny jest czegoś więcej i kobiety, których jest tak wiele. Które wszystkie czegoś chcą od niej… naszej bohaterki. Osobowości tak niesamowitej, że nic więcej o niej nie napiszę, bo wiecie, spojler…

Oto opowieść skonstruowana znakomicie.

Mimo, iż może i domyślacie się o co kaman, to jednak i tak zakoczenie rąbnie was na kolana. Albo i nie. Albo… Jednak, wróć, przede wszystkim to opowieść o całkiem innym świecie. O rzeczywistości powalającej na kolana, o lodzie, dzikości i o tym, jak łatwo niektórym się w niej odnaleźć. Oto opowieść naukowa, ale też… historia pogoni za samą sobą…

Oto opowieść inna niż poprzednie autorki, chociaż?

Czy tak bardzo?

Nie…

Na pewno niesamowita, na pewno… odmienna, ale jednak wciąż przywołująca intrygujacą postać, kobiecość tak odmienną… Naprawdę, no kurcze, muszę w jakiś sposób skompletować sobie jej wszystkie książki, ino jak to zrobić?

Ale trzeba iść dalej, tym razem od dziwnej strony do kolejnej wodnej dziury. Znaczy wróć, skalna to dziura, krowia, ale jednak wody pełna i nawet na części onej pełności jest coś niby zamarznięte, a raczej dmuchnięte mrozem…

Trochę to zboczone, no ale…

Nie oceniam.

LOL

Ale człek idzie, się najpierw zapatrzy na one skał kolory, potem na drzewa, tutaj takie wysokie, pachnące, na oną wilgoć, zasłucha się w to chlapanie, kapanie i ciurkanie, jakby ktoś za nim czy też obok niego stąpał, albo może i… nie, to przecież nie jego cień, nie, na pewno nie, idzie dalej, a ten dźwięk wraz z nim ale nierówno, jakby czasem przystawał, jakby czasem sie zastanawiał, czy w ogóle coś zrobić, poruszyć się, czy w ogóle iść, a może nie…

Może zostawić tych ludzi…

Może tylko mi zawadzają… czy w ogóle mnie zauważają?

Dziwne osobniki, chwiejące się na śliskich kładkach drewnianych, wpatrujące się w rozlewającą się rzekę, w zalane liście konwalii, w oną całą zieleń przykrytą niby lustrem, w które stukają pojedycze płatki mokrego śniegu i deszczu. I onych ludzi, co to tak jęczą, zachwycając się pojedynczymi płatkami, dziwne osobniki robiące zdjęcia, tulące się do drzew i krzewinek wciąż zielonych, bo przecież wciąż jest zielono, tutaj zawsze jest jakieś zielono…

Czy muszę przy nich być?

A może lepiej ich obserwować.

Zabawni są tacy, zachwycający się wszystkim, powietrzem świeżym, zimnością wszelaką i wilgotnością, i skałami, które nabrały tak niesamowitych kolorów, że znowu mu się podobają, bo przecież on zawsze woli je takie zimowe, ale nie do końca zimowe. Bezśnieżne, ale jednak, wciąż jego… on…

… dziwny dźwięk w powietrzu, dziwny cień…

Szemranie.

Kątem oka migotanie…

On spogląda na ludzi, ale wie, że nigdy nie odkryją jego obecności. Nigdy… za głupi są, choć może ta dziwna kobieta, może ona coś widzi, a może coś się jej tylko wydaje? Może i jemu się wydaje, onemu Duchowi Wszelkiej Lesistości. Obserwatorowi w świecie obserwowanych. Pogubionemu, ale jednak, tak nie do końca, znalezionemu, ale wciąż nie tak jak powinien. Ułożonemu, ale przecież wciąż nie doszedł do tego, dlaczego ciągle patrzy się na nich…

Na ludzi…

Duchowi i wszelkiej osobowości.

Chyba go widzi, no tak czuje, że patrzy właśnie i tylko… na niego, chyba tak, chyba, a może tylko na ono jego mgliste mocno odbicie, w onej lustrzaności rozlanej rzeki. Onej całej zieloności, szklistości, onej niesamowitej pierwotności skał i roślin, skrzypów pamiętających wciąż…

… więc idzie za nią.

Za nimi.

Dlaczego nie?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.