Pan Tealight i Wołanie…

„Dobiegało skądś, ale skąd?

Nie wiedzieli.

Słyszeli, lecz nie mogli ni zrozumieć ni zlokalizować…

Czuli jednak, iż ktoś wołał. Wołał… ale o co? Czy chodziło o pomoc? A może jednak była to zmyłka? Może jednak ktoś chciał duszę jakąś biedną sprowadzić na manowce, no wiecie… podobno to się zdarzało, ale… jeżeli to miało być to, to wtedy był jeden, podstawowy problem, że…

W pobliżu nie było nic nawet zbliżonego wyglądem do onej bidnej, dziewiczej i dobrej duszyczki… no wiecie, jednak trzeba było trzymać standardy. Nie można było inaczej, Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane nie tolerowała cnotek i pierdzidupek.

Nic z tego.

Słyszeli ten dziwny dźwięk. Niby zawodzenie, niby jęczenie, czasem i krzyk, czasem jakby komuś czy też czemuś tchu już brakowało, duszenie się i może… wiecie, z czasem serio to już było wkurwiające, bo noc, niektórzy chcieli pójść spać, inni wyjść spokojnie na łowy i coś pochłeptać… sprawę należało jakoś rozwiązać, ale, wciąz nie wiedzieli gdzie dokładnie, bo nawet jak szli w stronę głosu, to…

… on nagle znikał.

Pojawiał się gdzieś indziej, by potem znowu wrócić…

I kurna nie spali.

Może i było to jedynie wołanie… wiecie, ono samo w sobie. Po prostu ona definicja brzmiąca, która gdzieś być musiała, jak ten dźwięk upadającego drzewa, który… który jednak chce byś usłyszany…

Może?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dostawa!!!

AAAAAAAAAAAAAAAA… nie wiem jak się udało, ale się udało, choć troszeczkę, choć kilka zamienników, wypełnień… Szczególnie Pratchett, którego resztę nie wiem skąd wezmę i Redondo, super i Bishop, tak wiem, rozstrzał mam cudowny… i nowości trochę, a co… przecież nie ino wspomnieniami i ukochanymi toammi człek żyje, czyż nie? Potrzebuje też nowego…

Mniam, nowe…

Pada i wieje…

Mózg się człowiekowi przestawia na jakiś dziwny tryb i nagle już rozumiesz, dlaczego wiatr uznaje się tutaj za jednostkę chorobową. Można się wymówić wianiem w przypadku zbrodni czy wiecie, wszelakiego zaniepokojenia…

Szczególnie, jeśli i wieje i leje.

Krople wielkie walą w szyby niczym lekko zmrożone kryształy, choć przecież mrozu nie ma. Czasem może z nieba spadnie coś na kształt mokrego śniegu, ale to tyle, co nawet nie na lekarstwo, jak pamiętacie jak chininę z buteleczki wylizywali w „W pustyni i w puszczy”, to wiecie, no jakoś tyle…

… ino pyłek, policzalny nawet w ziarenkach…

Zmielonych…

Siedzisz w wielkim baobabie, otwór się powoli zamyka, a ty masz gorączkę, no i tak naprawdę jakoś masz to gdzieś, dają ci coś do picia, dziwni ludzie, jest i jakiś słoń pewnie i coś jeszcze… tak potem, po przeczytaniu tej książki się zaczęłam zastanawiać ile ludzi pochowanych jest w takich zamkniętych baobabach. Bo tych pochowanych w korzeniach, to już wiemy, cała masa, a może i jeszcze więcej… i dopiero jak drzewo się powali… i dopiero wtedy…

Wychodzą.

Znaczy, nie że zombie, no weźcie.

Kości wychodzą.

Rany, jak nie czytaliście wieki temu „W pustyni i w puszczy”, to szczerze, ono wszystko o czym bredzę nie ma dla was sensu, bo przeczytanie teraz, to jakoś tak, wiecie, inne czasy, inne wiedze, mądrości i nagle wychodzi na to, że to naprawdę i wszelako, no bardzo zła książka była…

Jest?

… wieje…

I pada.

Wszystko wypełnia i napełnia się wodą… ja też. Ale wiecie, to taka kobieca umiejętność. Wysikujesz to potem i tak dalej. Zwykła biologia, pełnia księżyca, oj pewno, bo przecież kurde nie może być milusio, co nie?

Nic z tego…

Ale, wiatr porwał to i tamto, chyba sąsiadki furteczka dostała skrzydeł, ale może babka ją w ostatniej chwili przytrzymała, nie wiem… wiem jedno, kolejna ślubu rocznica i człek nie wie gdzie ten czas sobie poszedł, ale z drugiej strony, to jakoś tak, no wiecie, jakoś tak dobrze też, bo jak se człek pomyśli, co mu się przytrafiło, a co nie…

To go to trochę przeraża.

Albo i mocno nawet?

Nie wiem…

Wiem jedno, jest co czytać, co znaczy, że jest dziwnie wciąż, co prawda mam braki w innych dziedzinach, ale kto nie ma, takie czassy. Kurde, przywaliłabym tym wszystkim, co ćwierkali, że 2021 będzie lepszy… podobał mi się 2020, było lepiej. Sami sobie sprawdźcie. No dobra, może i nie było mroźnego dnia w całej Danii, co jest szokujące, ale… przecież wszystko się ociepla, czego chcieliście, lodowców latających?

No dobra, ja bym chciała…

Zimy.

Jak drzewiej bywało, ale mam tylko wiatr i deszcz i one wspomnienia, które wcale nie przynoszą jakieś oddechu, czy nawet wytchnienia, ale za to dowalają dziwnym, podskórnym bólem. Jakby wam wenflon źle wbili.

Wiecie jak to boli?

Nie?

„W pustyni i w puszczy” nie wbijali. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.