Pan Tealight i Bóg Boskich Okazałości…

„Bo przecież bóg to musiał być od wszystkiego. Od małego i wielkiego, minimalnego i gignatycznego, dobrze wyglądającego i kiepsko, tudzież seryjnie szkaradzko nawet, wiecie, zwyczajnie każdego, wszelkiego, wszystkiego i tak dalej… bóg nie miał jakoś tak wyboru, tworzyli go, bo to w końcu ich była zawsze sprawka, zbyt wielkie myślenie, zbyt małe myślenie, zbyt…

Nawet od…

Piaska ziarenka…

Nawet od okazałości i wszelakiej miałkości, od puchatości i suchości i mokrości, no szczerze, miał być od tego, do czego go powołano, ale jednak, wiecie, jakoś tak… wydawałoby się, że jak bóg to ma wybór, co nie, a tu się okazuje, że wszelakie mocy przekazanie, no i potem lanie rózgą złych wyznawców, wszelakich nieporządnych, źle się modlących, ofiar nie tlących…

To dopiero potem.

Nie, że tak od razu, oj nie!

Z nim nie było inaczej i na dodatek wymyślili go sobie bogowie, że niby to im przysporzy wiecie, tego tam Splendoru, który też ozywiście uczynili boską sprawiedliwością, no i wykorzystywali go jak im się podobało, ale… zapomnieli o jednym, że jak stwarzasz, to za to odpowiadsz i…

Potem możesz oberwać.

Mocno.

Nawet jak jesteś bogiem… czegokolwiek.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Dolina” – … zakończenia. No sorry, ale mam z tym autorem jeden problem. On nie umie kończyć. Nie wiem dlaczego nikt za niego tego nie robi.

Nie pomoże mu?!!!

No ale, abstrachując już od zakończenia, które mogłoby być lepsze, powieść jest intrygująca, aczkolwiek, kurde, no dobra, prosiak ze mnie, ale serio… co się stało z naszym głównym bohaterem?

No naprawdę!!!

Coście mu zrobili panie autor?

Oczywiście, rozumiem, że się zmienił, wiele w jego życiu się zmieniło, o wiele wciąż walczy… ach, bo jeśli nie wiecie, to ta powieść jest kontynuacją i najlepiej czytać je po kolei. Naprawdę. On onej, zimnej, wstrząsającej „Bielszy odcień bieli”, „Krąg”, „Nie gaś światła”… po „Noc” i „Siostry” i właśnie oną „Dolinę”. Książkę podsumowującą, ale też wyjaśniającą, powieść przynoszącą nadzieję, ale też walącą po nerach. I to grubą pałą albo mokrym ręcznikiem. Pamiętacie jak to boli… te zielone noce, ech, co za wspomnienia… ale…

„Dolina”, jak sama nazwa wskazuje, treść swą plecie w dolinie, w Pirenjach, miejscu przynoszącym pewne wspomnienia, w opactwie i małym miasteczku, gdzie, no cóż, możliwe, że ci najbardziej podejrzani są nosicielami prawdy, a ci ino mniej podejrzani, cóż… mogą najlepiej skrywać sekrety. To znowu powrót do wydarzeń z pierwszego tomu. Znowu sprawa bardzo osobista, ale też wprowadzenie kilku nowych nici do onej tkanini, którą jest życie Martina Servaza.

Nielekkie życie.

W oną przemianę… która wciąż, jak widać trwa i raczej…

… nie ucichnie…

Slusegaard…

Julowo.

Przy zamkniętych julemarketach, które zwykle rozjaśniały naprawdę ten czas, jakoś tak człek oklapł. W sklepach wszystko jakoś zniknęło już w połowie listopada, więc wiecie… who cares… na szczęście, no właśnie, dziwnie, bo przecież nie do końca zgodnie z prawnymi ustaleniami wirusologów, czy jak ich zwał, okazało się, że julemarkety się odbyły. Inne, w innych miejscach, jakieś takie dziwne, ukryte, na które natrafiałeś tylko, jeśli przejeżdżałeś obok, ale usłyszałeś coś od kogoś i wiecie… może zobaczyłeś w socialmediach…

Może…

Jednocześnie dowiedziałeś się, że powstały dwa miejsca z całorocznym szaleństwem julowym.

Naprawdę szaleństwem.

Pierwsze, to kawiarnia w starym gaardzie przy sławnym młynie. Cafeslusegaard jest otwarta, gdy jest otwarta. Warto zajrzeć na Instagrama czy FB. Nie wiadomo jakie będą obostrzenia, nie wiadomo co się wydarzy, na razie wsio zamknięte chyba do połowy stycznia, ale potem, kto to wie… co nam zaoferują?

No wiecie, co?

Ale miejsce… ech, jeśli byliście tam, zwiedzaliście miejsce, to wiecie, widzieliście i ten biały gaard, teraz otoczony choinkami, w końcu z wykorzystanym miejscem, zmienione, w tym okresie choinkowym pachnące tak, że chcecie polizać!!! Serio. Żywica everywhere!!! Coś pięknego, a w środku… cafe, ciastka, a potem zakupy. Tudzież podziwianie i kupowanie. Bo mają tam cuda, prawdopowodbnie z outletów szwedzkich, czyli krasnali mają!!! Dużo i różnych, takich, których szukałam długo, niektóre od znanych producentów i artystów, a inne znowu nieznane…

Ale cafe to jedno.

Okazuje się, że w niewielkiej stajni obok urządzono cudowną, kapitalną, klimatyczną grotę pełną skarbów. I to nie tylko na jul, ale też jeśli szukacie czegoś, by urządzić dom, lub zrobić fajne zdjęcia.

Ja wylazłam z krasnalami.

Ale wiecie, ja jestem stuknięta.

Przemiła właścicielka, młyn i pobliska plaża, rzeka i punkt zbiorczy LOL dostarczają temu miejscu ino więcej uroku.

Innygaard…

No więc jest i drugie miejsce, w którym są… myszy.

Nie ma boja, znaczy na pewno mają też te prawdziwe, w takich miejscach zawsze są, ale jednak, przede wszystkim, tutaj stworzono przeurocze pomieszczenie, w którym w innych czasach pewno można i coś zjeść i wypić, z kanapami, choinką, ale też i oczywiście z cudownymi pierdołami, diełami sztuki, kwiatowymi plecionkami, wieńcami na drzwi, no i myszami… co oni mają z tymi myszami, no kurde no…

… ale, nic to, myszy to myszy…

Miejsce znajdziecie tuż przy Ølene A, za Ølenevej – Lille Krusegaard.

W dość oddalonym miejscu, ale niektórym pewno znanym, bo zaraz kawałek dalej są parkingi i świetne miejsce, żeby pospacerować. Naprawdę. Las, ale i droga, stojące kamienie i inne cuda przeszłości, ale przede wszystkim ten spokój, rzeka, ptaki… naprawdę niezłe miejsce, ale ten gaard, to prawdziwy gaard. Wiecie, ogrom zamkniętej, posiadającej swoją magię przestrzeni. Wielkiej przestrzeni, której część przeminiono w taki słodki sklepik.

I coś więcej…

Coś, co jest otwarte cały rok, jeśli pandemia pozwoli.

No wiecie…

Miejsce urokliwe, cudowne, takie by popatrzeć, coś kupić… nie wiem, czy całkowicie zmienią się w sezonie, nie wiem, czy wywalają świąteczne rzeczy, kompletnie nie wiem, ale jednak, wiecie, muszę tam wrócić. Muszę, fajne renifery mieli!!!

Ale kasa…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.