Pan Tealight i Tkanka…

Tkanka miejsca była porwana.

Szwaczka Pierwsza połamała wszystkie igły. Szwaczka Druga nie miała nici w odpowiednim odcieniu, a każdy inny ranił Tkankę.

Zaś ta Trzecia… no co, może i Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane była ino sobą, wiedźmą ślepawą i ogólnie nieludzką, ale szyć umiała. Krzywo i wszelako nie dostojnie czy coś, ale jednak umiała.

Jakoś tak.

A i nici miała…

Wiecie i białe i czarne i niebieskie i czerwone nawet, więc jakoś tak, odpowiednio… ale kurde krzywo jej to szło i opornie, tkanka Tkanki śliska była, glutowata i gumowata, ale jednak, jednak jakoś tak, choć powoli, z oporami, pruła trzy razy, a może i więcej, ino się nie przyznała…

Ale szyła.

Do końca.

Nawet wiecie, jak już skończyła, to hafcik walnęła, no ulało się, więc trzeba było to jakoś zakryć, aczkolwiek, przecież za0pachu się nie zakryje… choć i zapach Tkanki samej nie był jakiś taki… ekhm sympatyczny.

Oj nie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Spacer do wodospadu…

No wiecie, tego największego.

Znaczy, nie żeby chodziło o wodę i dobrze, bo kurde człowiek byłby naprawdę zaskoczony i zaniepojony może? Wiecie, niby zima, niby pada, a jednak, a jednak kurde w sprawie wodospadu to ino ciek niewielki. Jakby co wypijało wodę. Jakby coś po prostu ją wypijało. Może i uderza o ziemię, ale zaraz znika. Może i błocko jest, może i cos na kształt wilgoci unosi się w powietrzu, ale jednak, kurde no, gdzie nasza woda?

Kto ją kradnie…

No ale, dlaczego lezę do wodospadu jak nie ma wody?

Po pierwsze nie wiedziałam, że taki shortage mamy, a po drugie…

Tu o drzewa chodzi!!! Bo one tutaj, jak się tupta w górę z tej strony od wodospadu… to wiecie, są takie niesamowite. Takie wielkie i wieczniezielone. I jeszcze wysokie, majestatyczne i jakoś tak człeka wyciszają. I jakoś tak po prostu uspokajają i jeszcze, może robią tak, by udowodnić, że takie są, wiecie…

… wielozadaniowe…

Pobudzają wyobaźnię.

I tulą!!!

Nie wiem jak, ale kurde, jakby się do babci chodziło, która jest fajna, choć ma swoje zajęcia i wcale nie przepada za dziećmi, to jednak jak tuli, to wiecie, że to jest naprawdę i prawdziwe. I takie do końca i na zawsze.

Choć serio ma na gazie zupę…

No więc idziemy!!!

I jest błocko, ale jednocześnie i pada, więc pojedyncze istoty, które wpadły na ten sam pomysł uciekają z lasu, a ja… idę. No przecież tylko pada, może i wieje, ale jednak przecież nie aż tak i między drzewami wiać nie będzie, szczególnie w dolnej części ścieżki. Tutaj, gdzie one drzewa. Cuda wszelakie o kolorowej korze. Piękne, jakby winem czy krwią tętniczą oblane, a może jakby mięsem obrzucone, tudzież… żyjące twory ludzkie właściwie…

I ona zieleń w górze.

Pewno, że ścieżka się pnie, więc nie jest najłatwiej, ale jednak, kurcze, tutaj sobie człek uświadamia, że oto jest luksus. Wyjście na spacer, gdy się naprawdę tego chce. Gdy nie trzeba, czy ktoś zmusza, ale odczuwa się ten zew dziwny, pierwotny, wszelaką potrzebę… może i ludzką, może raczej i zwierzęcą, najbliższą temu, co zwie się duszą…

Bo tak było…

A dzień serio był ponury.

Jednak jakoś tak, jak cię wołają, to chociaż leb odwracasz. Ja pojechałam. Polazłam, sprawdziłam, że wody brak, omal nie wywinęłam orła, sarny, niedźwiedzia, wrony, jastrzębia i jeszcze z pół krogulca czy też pelikana… ale byłam tam. W lesie. W onym luksusie, który uzmysławia sobie o tym człek szczególnie teraz, przy onych wszelakich ograniczeniach jest tak…

Niemożliwy.

Ona wolność…

Może to nadmiar tlenu, ale jednak…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.