Pan Tealight i Pan Nikogo…

„Był Panem Nikogo.

Właściwie podejrzewał, że i Niczego i jakoś tak, naprawdę, czuł się moczno zmęczony już onym opiekowaniem się obojgiem.

Doprawdy, ile można znieść?

Zamiatasz, pierzesz, gotujesz, wszelako otaczasz się wszystkim, co ino jest pozytywne i wspaniale ustosunkowane, poprawne i mocno uspokajająco małoutyskujące… no i jeszcze… robisz to dla nich, bo oni są, prawda, choć przecież. Nikt nie zjada tych obiadów i nikt nie pomaga przy zmywaniu. Nikt nie zetrze kurzów, a nawet i nie zbije ukochanej filiżanki… czy też, nie brudzi.

Ino on sam.

Pan.

Sam sobie.

Ale przecież jest też i ten i tamten, więc co z tym ciastem, świeczkami, choinką, prezentami, oczekiwaniem, brakiem oczekiwania, wiatrem we włosach, liściem pod podeszwą… chociaż, o fuj, nie, coś mocno wali… jednak to nie tylko liść, więc może, może jednak to oni…

Albo pies sąsiada.

Jednego lub drugiego.

A ta złamana gałązka, dmuchnięty chuch na szybie, dziwna plama w łazience, kwiatek, który przywiał podmuch i piórko i kamyk, kolorowe szkiełko, papierek, torebeczka foliowa machająca z drzewa…

… więc może?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Złe miejsce” – … no dobra. Taka powieść już była, ale o rodzinie i dziewczynie, która w końcu postanowiła coś zmienić. Kurcze, nie mogę sobie przypomnieć tytułu, ale coś takiego już było…

Ale i nie takiego.

Nie tak z jednej strony kobiecego, prostego, z drugiej posiadającej podwójne dno, w którym mieści się ich jeszcze kilka. Bo przecież jak inaczej opisać opowieść trzech dziewcząt, prawie kobiet i kobiety, która pragnie… dziecka. Jakże to na czasie temat, gdy tyle par zmaga się z niepłodnością, winą wszelaką, że nie mogą mieć tego, co jest tak naturalne.

Co wydaje się być tak proste, przecież nawet zwierzęta…

Oto opowieść dwutorowa, ale też w pewnym sensie, jeżeli spojrzycie na nią z różnych dtron, o wszelakich osobach. O tych, którzy uciekli i tych, co zostali. O walczących o miłość, o tych, którzy podejrzewają zdradę, o kochających i nie wiedzących co to znaczy, o zagubionych… ale przede wszystkim o rodzinie. Która może być tak odmienna od tego, czego nas uczą.

Co pokazują media… co sami tworzymy z czasem, co nazywamy rodziną.

Oto opowieść, która, okay, w moim przypadku przyznaję, iż podejrzewałam takie zakończenie, ale wielu może ono zaskoczyć. I naprawdę możecie zmienić zdanie o kobiecie, która poświęci wszystko dla miłości… oj naprawdę. Zakończenie, właściwie wydaje mi się, iż powinno być wstępem do tej powieści, ale jednak wtedy byłaby to całkiem… całkiem całkiem inna książka.

Polecam.

W mieście…

W zeszłym tygodniu w mieście to wszelako jeszcze była ludzina, ale wiecie, świątecznych rzeczy jak na lekarstwo, dobrze, że człek nabył je z końcem października… ojojoj ale byłaby teraz buba, łkanie i rzucanie sztuczną szczęką.

A już na pewno plombami.

U Sióstr wszelaka spokojność noworoczna. Bo przecież imprez nie będzie, no i lepiej we wszytko się zaopatryć teraz bo nas odcinają od wszystkiego, prom do Ystad nie pływa, zacznie od 26tego po wrzaskach ludzi, którzy tam mieszkają, ale pracują na Wyspie. No i ten magiczny korytarz się otwiera. Szwedzi pozwolili Wyspowym Ludzinom, ale ino z zameldowaniem, albo pracujących, będzie sprawdzanie!!!

Ino oni mogą się promować.

Tak jeden prom dla tak niewielu?

Hmmm…

No nie wiem, ale po prostu dziwne to wszystko. Rozumiem to. Potrafię wytłumaczyć, jakoś tak uważam, że się Danii należało za wykorzystywanie Szwedów i wszelakie nimi pomiatanie, ale jednak, no wiecie, niesmak jest. I pozostanie na zawsze. Bo jakoś tutaj niczego się nie zapomina. Oj nie. Nie ma tak łatwo… takie myśli mnie naszły w Tigerze widząc przeceny światecznych rzeczy i… chcąc niczego poza zielonym czajniczkiem z żelaziwa…

Hmmmm… nawet za darmo człek tego nie chce.

Ech!

Netto.

O tak, za to w Netto był ubaw.

Trzymajcie w pamięci to, że to wyspa, ludzi mało, a już w Netto było ich naprawdę niewiele, więc weszliśmy po zieleninę. Bo ja wciąż dziwnie te warzywa kocham, potem mnie od nich wzdęło, więc może trza było słuchać onego trzepotania duszy, ale to była nasza rocznic, 17ty…

… very specjalna rocznica, 24ta i jakoś tak…

No chodzi o to, że podlazł do nas wielki pracownik, nie zachowując odstępu i nakazał się rozejść. W rocznicę… ekhm trochę kiepsko. Ja dostałam ataku już na całego, ale Chowaniec nie. On przechodzi etap wkurwa na wszystko, zresztą ja chyba też i wiecie, wprost powiedział, że psychicznej żony bez smyczy puszczał nie będzie, a tutaj posiadanie psychicznego członka rodziny się liczy. YAY!!! Pewno, że powinnam miećmoże plakietkę z napisem – fjoletowy… LOL no wiem, że nie tak się pisze, ale jednak, weźcie no, ubaw, co nie…

Koleś się zmył i zaczął czepiać każdego kto był z kimś.

Znajomych, co dopiero się zobaczyli, dwóch dziewczyn, staruszki…

Hmmm…

Już wiem, dlaczego takie pustki w tym Netto na rynku w Ronne. Już wiem. Zresztą, tam zwykle jakaś dziwna atmosfera jest. Naprawdę. Obsługa jest dość… ech, no mało miła. To co było 10 lat temu to inny świat i wiecie co, teraz to postępuje tak mocno, że nie chce mi się o tym gadać, więc poleźliśmy gdzieś indziej popodziwiać kolejkę z odstępami, gdzie stali ludzie spragnieni tego, by ktoś im prezenty spakował. Pustki we wspomnianym już Imerco…

Straszne!!!

Na pókach kurz i resztki glittera.

Ale w ogrodniczym pięknie!!! I Zenon! I PS. Pisane to było w ciągu kilku dni, między 17tym a 23im. Wciąż wsio się zmienia…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.