„Tak właściwie…
Gdy się zastanawiacie nad definicyjnością nimfowstwa, to co przychodzi wam do głowy… tudzież, no wiecie, jakiej tam części ciała co to u was odpowiada za myślenie, no chyba, że jesteście niecieleśni, to wtedy… wiecie, w dzisiejszych czasach, to kurde trzeba być politycznie bezpiecznie poprwnym…
… lepiej za wiele niż za mało…
Naprawdę.
Ale Nimfa… no tak, ona.
Widzicie, istnieją byty, które są tajemnicze. Które w jakiś sposób od razu dają wam do zrozumienia, że ich nie poznacie, że nie ma szans, że możecie sobie dać siana i ogólnie mówiąc, wszelako wszystko olać… ale ona, nie, to było coś innego. Taka młodziutka, a przecież Pierwsza, z Pradawnych Najstarszych… Wszelaka ulotność, wodność kropel wiosennego deszczu, moc spadajacych strug wodospadów, wszelakie szepty rzeczne, strumyczne i jeszcze te kawałki lodu wpadające ci pod koszulkę w najmniej odpowiednim momencie…
Lodowy skurcz.
Ból.
Nie, ona nie była tajemnicza… była tajemnicą.
Jej idealną konstrukcją, jej wszelakim niedopowiedzeniem i jeszcze czymś, czego nikt nie potrafił opisać, a co mogło być wyłącznie wyszeptane.
Czasami…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
I znowu wieje…
Nie wiem skąd bierze się ten dziwny strach, brak dobrych uczuć, w ogóle, czuć wszleakich innych niż… trzęsaće się wewnątrz mnie flaki. Zaciskanie żołądka, niemożliwość oddychania, zapominanie o tym, strach by opuścić próg, a nawet przemieścić się gdzieś w obrębie domu…
… bo przecież zawsze ktoś może wtargnąć w mój świat.
Zawsze…
Dobra, może Jehowi już się znerwicowali, Mormoni podobnie… może i odpuścili, a może wieści o wiedźmie wariatce w końcu się jakoś, no wiecie, ustaliły w społeczeństwie? Może? Nie wiem… wiem jedno, wciąż są jeszcze dziwni listonosze.
Tudzież w ogóle… doręczyciele.
Mamy takiego jednego, co to zabiłby z chęcią.
Serio, jak ino wjeżdża na podjazd, już wiadomo, że to musi być on. Wściekłość i wkurw podążają za nim. Wie dobrze, że marzniecie, ale przecież nie macie wyjścia, chociaż nie… mam wyjście, mogę kichnąć. Mogę zakaszleć, mogę też zamknąć drzwi i odejść… przecież jesgo zasranym obowiązkiem jest zostawić najwyżej przesyłkę w sklepie kurna… mogę go unikać, ale ja kurna miła jestem… z czym, trzeba walczyć. Bo Dania, to nie jest kraj dla miłych ludzi.
Tutaj należy dbać tylko o siebie, sprzątać ino dookoła, donosić na sąsiadów, być oszukańczym skurczysynem i kłamać cudownie. Coś dla mnie, w końcu mogę być suką i w ten sposób wtopić się jakoś w tłum.
Będzie trudno, ale się wyszkolę…
Oj tak!!!
I znowu wieje…
Morze szumi właściwie jednostajnie, ale nie przynosi tym razem onych pozytywnych uczuć, a przynajmniej nie dla mnie. Jakoś tak, się boję. Strasznie się boję, jakbym wiedziała, jakbym była pewna, że to wszystko, co przede mną…
No i dlatego wolę żyć teraz.
Tylko z oczekiwaniem na wyjazd do Szwecji, w ryty i drzewa, łosie, tylko to mnie trzyma przy wzmaganiu w sobie potrzeby oddychania. Wdech i wydech, takie to czasem ciężkie… ale nie da się inaczej. A przecież, nic się nie dzieje, tylko wieje. Morze pięknie szumi. Ale wiem, że coś wisi nade mną, coś się już nie skrada, już tu jest, nosz kurna jak toto dorwę, to z dupy mu wyrwę co ma… nie wiem jeszcze co, ale przerobię to na galat i to z przyprawami, w cholerę!!!
Znacie galat?
No weźcie, jak to nie… ocet do niego potrzebny…
Gdzie ja ocet znajdę?
Ale… kurcze strasznie wieje, dzięki czemu moje zatoki przypomniały sobie jak TO się robi i napieprzają mnie w pełni i radośnie. Pewno, że macie w Polsce leki na to, tutaj ino wiadomość mam o tym, że w Polsce są leki… skurw… biiiip… nie no, żeby się tak zachowywać. Ale już po Mikołajkach. Nie oszukujmy się, dobrych wieści brak, niespodzianek, na które się czeka, o które może i człek się nawet, choć niewierząco, ale jednak, może i nawet nieświadomie…
Modli…
Może?
Wieje…