Pan Tealight i Prince Zarośli…

„No więc, po pierwsze te Zarośla, to były seryjnie gigantyczne.

I miały wieżyczki!!!

Finezyjne!

Nie, że jakaś wiecie IKEA, nie, ręcznie żezane w jakimś dziwnym, miękko-twardym materiale, do tego jagódki, listeczki, i jeszcze jakieś liany, powoje, a we wszystkim i okieneczka i jakieś fidrygałki i załamania, no i jeszcze oczywiście pokręcone kawałki drewna, niby wszystko przypadkowo, a jednak, jednak od razu widać, że to coś poważniejszego, że drogo musiało być.

No wiecie, po taniości też można, ale bycie princem zobowiązuje.

Chyba?

Tak naprawdę Prince Zarośli był jedynym takim egzemplarzem na całym świecie, łącznie ze światami równoległymi, wiec cokolwiek zrobił, to wiecie, było oczywiście okay, najlepiej i musowo, że tak miało być.

No wiecie…

Miał przecież koronę, nie tylko papiery.

I drzewo miał, oczywiście, geologiczne… znaczy genetyczne, znaczy no wiecie, takie drzewo miał rozrysowane, ale jako, że nie miał ni mamy ni taty, ni nikogo właściwie poza zaprzyjaźnionym stadem mrówek, które robiły u niego za bodyguardów, to wiecie… ta cała jego ortografia i wszelakie motanie, fantazyjności przeszłości, która nigdy nie istniała, no jejku… może tak to się robiło.

Jak się było nim.

Genealogicznie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Noc, kiedy umarła” – … okay.

Znaczy, serio?

Tak się to kończy?

Nie żebym nie podejrzewała, ale jednak, naprawdę? Dobra, jak najbardziej to było w moim wszelakim zapatrywaniu się na rozwiązanie onej opowieści trzech aktorów, ale jednak, serio? Hmmm… naprawdę?

A może jednak…

No dobra, nie przepadam za książkami, które ukazują perspektywę ze strony wielu postaci, ale jednak tym razem autorce udało się tak poprowadzić całą narrację, że… kurde, książkę się czyta, przylepia się ona do człowieka i po prostu… bierzecie ją na jedno posiedzenie. Naprawdę. Bo chcecie wiedzieć, bo przecież… powoli poznajecie trzy życia, a potem, a potem nagle już nie wiecie, po której stronie stoicie.

Czy naprawdę chcecie wiedzieć?

Czy chcecie poznać prawdę?

Całą?

Bo ta książka to nie śledztwo, a historia dwóch dziewczyn, kobiet, miłości, mężczyzny. Opowieść o ludzkich pragnieniach, o kłamstwach, manipulacjach. O tym jak wiele potrafi zrobić kobieta, by pokazać wszystkim jaką naprawdę nie jest.

Naprawdę niezła książka.

Szkoda, że słów znów trochę za mało.

Morświn na plaży… to zaczyna być coraz bardziej przerażające…

Do tego największy dom spotkań… wiecie, u nas wsio największe musi być LOL Vikingehus jak się patrzy. Naprawdę. Tylko… że ja już tak okrzepłam, skostniałam w tym, co kocham najbardziej, że jakoś inne mnie nie kręci. Intryguje, ale jednak… no wiecie… jakoś takoś, niby archeo… ale…

Hmmm…

Pradawna się taka zrobiłam.

A może zawsze byłam? Nie wiem… wiem jedno, że one szare dnie mi robią dobrze. One deszczowości, no i tylko sporadyczne, krótkie słoneczne przeblyski sprawiają, że wiecie, łatwiej się schować, jakoś łatwiej się oddycha. Może to i wilgotność, chociaż w nocy to sucho strasznie.

Ale nic to… trza pić będzie jeszcze więcej.

I tyle.

No ale… oczywiście jeżeli chodzi o julemarkety, to wiecie, wsio pod znakiem zapytania. Na pewno, co jak co, ale listonosz, którego zwiemy Zgredkiem, straszny człowiek, ni odległości ni innych spraw nie akceptuje, bo ni maseczki ni odkażania tego dotykowego gówna. I co, po co mu to, przecież ja tam krzyżyk narysowałam. Mo koleś, no!!! Serio zacznę się krzyżykiem podpisywać, bo jakoś takoś, naprawdę nie umiem na tych ichnich bajerach w kółeczka.

Szczerze.

Ale… wracamy do trupów.

Znaczy zwierzęcych, chociaż i zaćpanego chłopaka znaleźli, więc wiecie, niby kurde już grudzień, a jakoś tak, nie dość, że wciąż ciepło, to jeszcze, te zielone pola i tak dalej… naprawdę. Mewy i wrony rzucają się na każde jedzenie, niewybrzydzając, jakby zima miała być nie wiadomo jak ostra, a jakoś, nie czuję jej…

A może…

Może przyjdzie?

Ech, gdyby zima zimowa przyszła…

Wiecie, jak ta w 2010, wciąż naprawdę wzór niedościgniony.

Śnieżna, snestormowa, a nie ino wiatry i dziwne uczucia w powietrzu kołujące i jeszcze, ona wszelaka niepewność i wściekłość w ludziach narastająca i strach i jakaś taka… niby zawsze tak było, ale wiecie, teraz jakoś tak…

Jest gorzej.

Z drugiej strony, może coś się w końcu zmieni?

Ha ha ha!!! Kurde, nie mogę już z tych, którzy twierdzą, że 2021 wszystko zmieni i wiecie, cudnie będzie i jakoś takoś. Jak na razie, to znajomi tracą swoje biznessy, mają problemy i jeszcze oczywiście, wiecie, tracą członków rodziny… razem z Chowańcem. Tia, ale z drugiej strony, czy teraz nie wszystko to ta koronka?

No szczerze…

I wiecie co?

Coś w tym jest, bo jeśli wszelakie moce są przerzucone w jedno miejsce, to cała reszta, no wiadomo, że szwankuje. I ten strach, który już teraz jest materialny i można go kroić, lepić nim jak z modeliny i wszelako, właściwie, czy nie ma on imienia? I jeszcze wszelakiej rodziny już, posiadłości, o tak, na pewno ma wielką chatę…

Mistrz Strach.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.