Pan Tealight i Panna Łączka…

„Zdychała…

Ale i się siała.

Na przyszłość.

Bo widzicie, w odróżnieniu od innych Panna Łączka miała swoją przyszłość wyraziście i mocno zwizualizowaną i naprawdę postanowiła jej dokonać, doczekać i wszelako dalej pleść one swoje nici… w końcu nasionka tak łatwo wyrzucić na wiatr, szczególnie taki buzujący na Wyspie jak teraz.

Tak łatwo…

Aż nazbyt łatwo, a ludzie przecież leniwi i choć uzbrojeni we wszelakie zło, to jednak, ona wiedziała, że w końcu ich omami, że wygra, iż jej się właśnie uda. Jej wysianej przez Wiedźmę Wroną Pożartą Przez Książki Pomordowane. Jej, która miała nie być, a jednak się stała, z przeterminowanych ziaren, które spały tak długo, że zarazem i wiele czasu potrzebowały by się naprawdę wybudzić, ale potem, gdy już to się stało, zrozumiały, iż śnić mogą też na jawie…

Na wietrze i słońcu.

Na suchej i wilgotnej glebie.

Mogą wszystko.

Jeśli tylko ludzie nazbyt nie wkroczą. Jeśli tylko nie zaczną szaleć w ten jakże im specyficzny, ale też i nienaturalny sposób. Naprawdę nienaturalny… doprawdy? Co z nimi było nie tak?

Przecież byli częścią i lasów i łąk i pól… mórz, skał, drzew i wszelakich, szalonych krzewinek…

Byli…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Zmrok nadchodzi nagle, jakby ino czekał aż wlezie na scenę.

Jakby miał grafik, o którym nikt nie wie.

Właściwie, to pogoda obecnie jest doprawdy szalona dla tych, co zwyczajowo tutaj nie bywają. Bo wszystko mamy. I wiatry i sztormy i ciszę nagłą i chmury i deszcze zacinające a potem znowu te tęcze i słońce i wieczorem kolorowe chmury, ale tyko przez chwilę, bo przecież dlaczego miałyby dłużej?

Nie płacą im za nadgodziny i tyle.

Nigdy!!!

Robią, co chcą, więc mamy i je.

Ale wiecie…

Na chwilę, moment wszelaki. Bo wiecie, to one decydują, więc jak im się chce, to dłużej, jak nie chce, to nawet mogą zostać tutaj, kładąc dziwne linie na wciąż niezaoranym polu i gałęziach ogołoconych z liści. Które nawet nie miały czasu by się zakolorować znowu. By zmyć z siebie oną zielonkawość, wiecie, wszelaką…

Wieje, a wiatr przynosi dziwne myśli i głosy.

Dziwne szepty i opowieści.

I można tak siedzieć i myśleć, że się zwariowało, a tak naprawdę być najmądrzejszym człowiekiem na świecie, a potem, potem się obudzić i nagle wszystko mija. I wiatrów nie ma, które targały dachami, porwały furtkę i ciskały w ściany powietrznymi pięściami… i wydaje się człowiekowi, że naprawdę to mu się ino przyśniło…

Do kolejnego dnia.

Takie aury, to u nas normalność.

All included.

A co…

Turyścizna nadal jest. Lekko przerażona, zafascynowana, a może zszokowana tym, że w nocy temperatura potrafi spaść poniżej 5 stopni, czy też dlatego, że w dzień może być jej ino 10? Nie wiem, ale widzę te czapki i dziwne kurtki, więc powiem, że co jak co, ale na pewno byli przygotowani. Choć nie do końca, oj nie…

Nie chcieli nosić tych czapek.

I szalików.

Nie chcieli.

Nie ma w końcu zabawy, odwołano właśnie i adwentowy kalendarz w Gudhjem i znowu nikt niczego nie wie, bo niby odwołują, niby nie ma być nic, a jednak, a jednak ono podróżowanie, to tylko, no wiecie… tylko je odradzają. Tylko i wyłącznie. Nikt nikomu niczego nie zakazuje. Oj nie. Maski mają być w śordkach podróży, ale jak żresz, to przecież możesz zdjąć i jak pijesz i w ogóle, przecież podróż tak krótko trwa, to możesz to robić przez cały czas, więc who cares…

… sądząc po zachowaniach przyjezdnych, oni na pewno nie.

Tubylcy bardziej zdyscyplinowani.

Byłam w mieści i zauważyłam u siebie pierwsze objawy odskocznicy. Nazywam tak dziwaczną chorobę, która się u mnie objawiła… wiecie, w momencie osoby się bliżającej, zwyczajnie odskakuję, co skutkuje wbijaniem się na półki, ściany, lub tych, co za blizko stoją… no inaczej się nie da.

No bo jest ta pandemia, czy nie?

I co to za wirus co zimno lubi?

Ten z „The Thing”?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.