„Taki jakiś był…
Szklany.
Jakby zaraz miał się rozpuknąć w drobinek miliony, we łzy, kryształki, gramy westchnień i wszelakich snów. Z jednej strony był tutaj, stały, namacalny właściwie, ale z drugiej, dziwnie odbijał, zakrzywiał i jeszcze jakoś tak mrugał, zajączki puszczał wszelakie i mocno komplikował postrzeganie rzeczywistości…
Ale w kocu przecież zmierzch, więc o co chodzi?
Oczekiwać należy przecież onych nakładających się na siebie chmur i jeszcze pomroków i wszelakich pokrak wyłażących w końcu na zewnątrz i tych bojących się oceny, bo w końcu na Wyspie światła mało…
Nie marnuje się go.
Szczególnie teraz, gdy powrócił, ale powrócił jakiś taki inny, jakby nie do końca pewny siebie, jakby miażdżony przez Zmrok Definitywny, jakby… niechętny swojemu oddaniu, pracy, bytności, osobowości…
Jakby nie on.
A może… już był rozbity?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Świat nagle się ochłodził.
Jakoś tak ni z tego ni z owego kilka dni w końcu się zachmurzyło. Zrobiło się jesiennie, jakoś tak wolniej mimo wciąż trwających ferii. Mimo tych okropnych maseczek, mimo tego wszystkiego, co znowu wracam, mimo, wiecie…
Wszystkiego.
Dookoła mnie słońce się zmienia.
Pogoda na Wyspie jak zawsze nie jest do końca przewidywalna. niby pochmurnie, a jednak chmury odsłaniają błęit i niskie, niesamowite światło odkrywa wciąż niezaorane pole połyskujące złotem, one drzewa, które trzymają się zieleni, ale tak wiecie, już inaczej. Onej innej zieleni.
Onej…
Jesiennej.
Takiej, gotowej na zmiany.
Ale wiecie, to w końcu tak jest. Taka pora, ten czas, a człowiek co robi, człowiek umyka gdzieś indziej, bo wiecie, w końcu należą mu się po poad roku od przeprowadzki jakieś meble. Tak, w końcu posiadamy fotele!!! Łaaaa!!! A dlaczego? Ponieważ w Danii IKEA ma w końcu jakaś ofertę dla biedaków. Oferta ona oczywiście wielka nie jest, no ale… dostaje się kartę i… no właśnie, i w tym momencie zaczynają się schody jeżeli mieszkacie na Wyspie. Wiecie, a co!
Przecież u nas taka IKEA jest, kurde, że hej…
… Niewidoczny Uniwersytet Ikeowy.
Nie no, pewno, Wyspa mała przecież, więc… no i jeszcze jak by to miało funkcjonować? No i dlatego pozostaje zamawianie z przesyłką, albo… albo wszyscy mają takie same meble z Netto. Seryjnie!!! Mają!!!
Mam dowody!!!
No ale…
No dobra, więc człek się w końcu gotuje na ono shoppingowanie.
Oczywiście przez sieć, bo przecież mamy już ten wiek…
… zaraz no, jaki to jest? XXI? Nie wiem, gubię się bo miałam już mieć, wiecie, taką walizeczkę jak mieli Jettsonowie i do niej się pakował ten latający samochodzik Jettsona… pamiętacie taką kreskówkę? A jakie ona miała filtry i maseczki, ŁoŁ… co jak co, ale nasz XXI wiek, to jakoś kuleje. No bez urazy, ale jakoś to wszystko, no takie jest ono mocno nienowoczesne.
Kompletnie.
Ale… logujesz się…
… na oną stronę IKEAi i tam wiecie, mają te one wszelakie rzeczy i człek wie, że spora ich część lepiej wygląda niż przeżywa składanie, na zdjęciach piękna, ale w użytku straszna, ale jednak, no weźcie, trzeba na czymś siedzieć, więc po miesiącu przygotowań i researchu sieciowego wiecie już co chcecie i wrzucacie te rzeczy w koszyk i… myślicie, że styknie ino wklikać ten numer karty, którą wam podyktowali…
Jeszcze dorzucacie lampkę, bo żona wam przypomniała…
LOL
I się okazuje, że nic z tego, bo macie zadzwonić do babki, bo przez stronę nie można, mejl też nie, a ona pracuje ino w określonych godzinach, nie jak internet, więc następnego dnia robicie to samo, bo gówno się nie zapisało i dzwonicie i zaczyna się bajka… babka chyba ma tam serio maszynę taką pisarską, a wszystko wyszukuje w katalogu karcianym chyba… po dwóch godzinach w końcu jakoś przetłumaczyliście jej, że to ma być czarne, a to dwa razy i co…
I się okazuje, że tego nie ma.
Tamtego też nie…
No cóż, więc bierzecie co jest i teraz od nowa, dogadujecie się co i jak, którego dnia dostarczyć, jak i po co…
Kolejna godzina…
A na końcu babka cię informuje, że twój numer karty kredytowej IKEA nie istnieje.
Pa. c.d.n.