„Miss Poniedziałek, ogólnie mówiąc miała całkowicie inne podejście do życia oraz sławetnego Bluemondejowania.
Serio.
Cztery zgrzewki taniego wina i ciastka imbirowe.
I dwie paczki, znaczy wiecie, pudła takie, czekolad, no tak jak je do sklepów dostarczają. Wiecie, opakowania zbiorcze… ale koniecznie Lindta z koniakiem, innej nie. I to jeszcze tak specjalnie nakoniakowanej. Naprawdę. I dzięki temu, albo i mimo to, nie miała ze sobą problemów żadnych.
Wcale a wcale…
A z Psychiatrą Płaczliwym chodziła.
Na serio.
Dlatego widywali się ciągle i ciągle, a Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane, to podejrzewała nawet, że Psychiatra kupił już, wiecie, ten z wielkim kamieniem… i był gotowy na ten krok, ale jakoś tak, za każdym razem mu poniedziałek wypadał, a on je zawsze źle znosił, więc dotąd się nie złożyło. Ale naprawdę się facet starała. Naprawdę i dogłębnie, był już tak blisko, tak bardzo zdesperowany, że Pan Tealight nawet zaczął zakłady… podobno 2 d0 5 było obecnie na to, że jednak nie będzie to przyszły tydzień…
… ale za miesiąc czy trzy?
Może…
Co jak co, ale na pewno ani jedno ani drugie nie oczekiwało zaproszenia na ślub i wesele. Raczej wzmianki w gazetach o jakiejś katastrofie z udziałem śrubokrętu i puszki zetlałych fasolek, co im soczek przez dziurkę wyciekł…
To naprawdę dziwna para.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Po pierwsze nowe jedzonko!!!
AAAAAAAAAAAAAAAA!!! Po prostu cud no, po prostu!!! Maciupka część tych, które miałam, znowu do mnie wróciło, po prostu… a widzieliście nowe Muminki z Naszej księgarni, w znaczeniu nowe wydanie, chcę!!!
Takie cudne!!!
Z cyklu przeczytane: „Czas ciszy” – … Europa. Ale najpierw ten dziwny napad. I jeszcze… Porwanie…
Ale zaraz, jak to?
Dlaczego ona?
W księgarniach właśnie najnowszy tom serii, a ja wciąż nie jestem pewna, czy ten jest moim najmniej ulubionym. No szczerze. Jakoś tak brak w nim trochę sensu, a z drugiej strony jest intrygujący i inny…
Może po prostu nie lubię inności?
A może europejskie stwory i magia, jakoś tak nie są sobą? Nie wiem. Oczywiście, że autorka wybrała spekatakularne miejsca, naprawdę, byłam i można je tutaj troszeczkę poczuć, ale z drugiej strony, jakoś tak, no nic się tutaj nie klei. Z jednej strony poznajmey tych, o których istnieniu tylko słyszeliśmy, a z drugiej… nie wiem, jakoś się gubimy. Jakby sama Kojocica nam nie wystarczała?
Mi chyba nie wystarcza.
Bez boja, to wciąż wciąga, przygoda goni przygodę, ale wiemy, że gdzieś na końcu ona znowu utknie i wiecie… powtarzalności… Hmmmm, czasem czuję, że czas chyba kogoś tutaj uśmiercić. Mocniej… wiecie, na zawsze.
A może… zwampirzyć?
No dobra, IKEA serio poszalała. part II
Wiecie co się stało kolejnego dnia po wypadkach z poprzedniego wpisu, no że pewne rzeczy, których nie było nagle są, a inne znowu… i tak dalej. Ale, człek złożył zamówienie tylko po to, by wurwiony następnego dnia wsiąść na prom.
No sorry, ale tanie bilety się łapie i nie pozwala się im uciec. Oczywiście nagle się okazuje, że maseczki oczywiście cały czas i tak dalej, że część ma to w dupie, a jeszcze inni to chyba nie załapali, że można mieć je inne niż te, co przypominają torebkę foliową na głowie… i nagle w Chowańca wpatruje się na promie dzieciak… znaczy no wiecie, nie maluch, bo już musi maseczkę nosić, ale jednak…
Czemu się wpatruje?
Bo Chowaniec ma maseczkę w czaszki i to czarną!!!
A oni wszyscy ten straszny, niebieski plastik.
Najtańszy, nie dający oddychać, który doprowadza ludzi do szału i bezdechu. Szkoda maluchów, ale takie to trochę dziwne, że ludzie nie kupili sobie maseczek, w znaczeniu wiecie, przez sieć… choć, może i im te sklepy internetowe tak działają, jak wiecie, jak ta cholerna duńska IKEA…
No ale…
Płyniemy.
Oczywiście maseczkę można zdjąć do żarcia, więc kilka par gada i niby pije kawę przez całą podróż, a maseczki leżą na stolikach.
I tyle…
Równi są i równiejsi, co nie?
Na szczęście nie ma fal.
Nie buja…
Niby prom nie wypchany, ale jednak, jakoś tak, jakoś tak dziwnie. Jakby było gorzej, jakby wszyscy już po prostu powrócili w ten jakiś dziwny stan, w którym przecież nie byli kiedyś, wcześniej, przed sezonem… a może byli?
Tylko tego nie pokazywali?
Ale… Szwecja nie ma maseczek.
Znaczy wiecie, możecie se nosić, ale raczej niewielu nosi. Za to Kopenhaga… wiem, że nie było mnie tutaj przez jakieś 2 lata, ale czy ludzie serio tk sie tutaj zmienili. Na koszmarnie? Na naprawdę, niesamowicie strasznie… Po prostu są straszni. A może zawsze tacy byli, a może…
Nie wiem, ale to był horror w typie „Wzgórza mają oczy”.
Za to IKEA była piekłem…
Po pierwsze nikt nie zachowuje tego całego odstępu, poza kilkoma osobnikami, ludzie mają gdzieś wszelkie prawa, barierki i naklejki. Do tego, duńska IKEA jest porąbana maksymalnie. Wiecie, są te durne apki, które pozwalają sprawdzić co jest w jakim sklepie, bo jest ich w okolicach Kopenhagi kilka, a potem się okazuje, że cholerstwo natelefonowe pokazuje stan sklejony ze wszystkich, więc…
… te kilkanaście regałów…
Oznacza jeden…
A ty potrzebujesz 3…
Ale za to były wystawki halloweenowe z kościotrupami siedzącymi za zastawionym stołem, wiecie, takim bez żarcia, więc temat anoreksji wyczuwalny… nie wiem dlaczego, no i już siódmego października wystawiali rzeczy na wszelako znanego wszystkim Christmasa. Nie żebym miała coś przeciwko, ale powodowało to taki koszmarny tumult i nieład, bo pooddzielali te strefy żółto-czarnymi taśmami, a ludzie już chcieli onych łyskających rzeczy, więc…
No wiecie…
I na koniec nawrzeszczał na mnie koleś w kasie, bo za wolno widać zbierałam rzeczy z taśmy, które on odsuwał ode mnie daleko, zamiast drzeć się na dwie dziunie, które dyszały nam w kark nie zachowując sławetnego odstępu…
Nie polecam.
Szczerze…