Pan Tealight i Łyżeczka Srebrnej Rozpustności…

„Była malutka…

Srebrniutka.

Właściwie, to prosta, ino to zakończenie lekko takie, wiecie, barokowe, jakieś tam wiązania, ale ino na brzegach, środek gładki, ale widać, że kochana, macana, że używana i wszelako rodzinna, więc wiecie, no i głaskana i czyszczona i może, ale tylko może przydałoby się jej jakieś szlifowanie…

No nie no, zaznaczam mocno, iż MOŻE…

Przecież nikt nie zmusza.

Błyszczy się tak, że wiecie, zdaje się zbierać każdą kroplę światła, każdą wiązkę, każde światła zawirowania, może i one zagubione jakieś promyczki ona łapie w siebie, a potem, no wiecie, do Wiedźmy Wrony Pożartej… bo one razem mieszkały, razem, choć ona taka malunia, raczej wiecie, do cukiernicy niż zupy, czy jednakowoż jakiegoś lodowego deseru, to jakoś tak…

Po prostu były do siebie przywiązane.

Mocno.

Aż czuło się jakiś sznur, łańcuch może nawet, na pewno srebrny, na pewno nadzwyczaj czarowny, czy coś, wiecie… nie mogło być przecież inaczej. No nie mogło i tyle! Nikt się na inne nie pisał.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

No to dobra.

Są ferie.

Nie no… oczywiście, że niby ino dla dzieci, ale wiecie, Turyścizna sobie wciąż przybywa. Mniej z tych Niemiec, co to uznały nas za terytorium plagi i powrót do domu nakazuje Niemcom kwarantannę przymusową… i to seryjnie, bez krakania, naprawdę. A przecież jesień to był ich czas. Tych, wiecie, karawanów ze staruszkami i wielkich, niemieszczących się na wąskich uliczkach autokarów, które oczywiście czasem mają problemy z pochylnością nadmierną, no ale, kto nie ma? No weźcie, no… wszystkim się zdarzy, wszystkim!!!

Jak na razie, to przez kilka dni w końcu chłodniej…

Co ja mówię, nawet w nocy zimnawo!!!

YAY!!!

No co, ja tam się cieszę. Nawet deszczyk był, a co. I pochmurny weekedn, mniam, po prostu coś czadowego!!! Naprawdę. Zobaczymy jak to będzie w kolejnych dniach, ale jest chłodniej i jakoś tak, no wiecie, spokojniej. Mimo tych ludzi, co wrócili na Wyspę, mimo tych, co nawet jej nie opuścili, bo stwierdzili, że przecież po co, jak mają mieć te cholerne kwarantanny, to wiecie, no lepiej posiedzieć tutaj…

Tylko, że tutaj… się zmienia.

I smutkiem trochę wieje.

No ale…

… nie, nie chodzi wcale o brak nasłonecznienia, bo na przykład dziś słonko było, ale już go nie ma. Patrzę z okna a wciąż niezaorane pole i tak się zastanawiam, kiedy oni to zrobią. W sklepach ten cały Christmas, nie żebym była przeiw, pewno jako jedyny osobnik na świecie, bo jakoś takoś, to mój czas i uczę się mieć w dupie innych. Może i się w dupie pweircą i wiecie, mało to wygodne, ale jednak…

… inaczej się nie da.

W internetach.

No ale… jesień.

Na stoiskach ogrodniczych, których przyznaję, ostatnio jakoś przybylo i se nawet kurna instagrmy pozakładali. Seryjnie. Pokazują tam bezczenie swoje cebule, buraki i kukurydzki. Dynie też, oczywiście, że tak. No weźcie, dynia być musi. Może i nikt jej nie zeżre, ale jednak, ale jednak, wiecie, jednak każdy chce jedną chociaż w domu mieć. Pewno to jakiś fetysz, ale wiecie, jakby co moja jest kompletnie dla wystroju.

I żółta!!!

I ma takie jakby brodawki, tudzież żółtą febrę?

No mniejsza, nie rozumiejąc onego uwielienia dla dyń i tak dalej, jakoś wiecie, odpada mi ono świętowanie. Zresztą, ja sobie świętuję jak mi się chce, i jsk czuję, że mi się chce i jakoś na pewno nie tak, jak to się innym wydaje i podoba, no bo serio… szczerze. Sami pomyślcie… Jak to jest z tym świętowaniem? Większość myśli o chlaniu, śpiewach, i oczywiście stół, stół, przy którym musisz siedzieć i żreć.

To moja wizja piekła.

Naprawdę.

Świętowanie z ludźmi to koszmar. Śpiewania, jakieś porąbane tradycje i ludzie, którzy nie rozumieją, iż one są wymyślone przez ludzi. Tak, serio. Odkrycie roku, co nie? Wiecie jaki hejt można za to zebrać?

Bo jakoś nikt w to nie wierzy…

Podobno to wszystko bogów sprawki…

Ciekawe których?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.