„No nie, że co, od razu ćpun?
Że pod wpływem, czy coś?
No to już naprawdę nie można sobie odpuścić codzienności chociaż na chwilę, naprawdę? Przecież to wszystko jest takie… ciężkie. Takie codzienne, nużące, męczące i naprawdę, wcale ni nie ubogaca człowieka, ni cokolwiek innego bytu, czy jakoś takoś. Bo przecież, tak naprawdę, to kto mógł mu nakazać? Zakazać i wszelako, jakoś takoś pokierować jego życiem, by było…
Zwyczajne…
No przecież był Zielarzem Snu.
Był nim…
… nie żeby chciał, ale jednak… z dziada pradziada zobowiązywało i szklarnię miał i na górze i na dole, i jeszcze mniejszą, taką zieloną, wiecie, dyndającą u gałęzi na te co specjalniejsze produkty…
Sadzonki się znaczy.
No bo przecież nie mógł zaufać innym, tylko on mógł jak już odpowiadać za produkty, za które ręczył i tylko on mógł ich doglądać. Naprawdę. Nie ufał nikomu i wiedział dokładnie dlaczego. Dlatego tak się dobrze dogadywali z Wiedźmą Wroną Pożartą. Dlatego tak bardzo uwielbiał do niej przyjeżdżać.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Zachód słońca…
Właściwie, to na Wyspie ostatnio jakoś brakowało zachodów słóńca. Nie no, pewno, żar się z nieba lał, ale ono słońce jakoś tak zanikało. Nie tworzyło już onych niesamowitych barw i tak dalej. Wiecie jak to jest z fotografami, niektórym opętał Goldenhour i tyle. I co widzą… ino kulkę zbliżającą się ku morzu.
Znikającą.
Ale bez różów, fioletów i onych żółcieni, nawet bez tego czegoś, co sprawia, że się przystaje, a czasem… jakoś tak znika tylko za chmurkami cieniutkimi, za woalem jakiegoś niemyślenia, za… jakby miało tylko palić i nic więcej. Jakby miało tylko niszczyć, nie cieszyć, a tutaj… tutaj jest inaczej. Słońce nadal zachodzi… jakoś tak względnie normalnie. Kula światła obmywa złotem wszystko. Żółci, oświetla, wszelako zmienia, nadaje ten dziwny, barokowy ton…
… jakby ktoś oblepił wszystko złotą folią.
A w Fjällbace…
O tak, tutaj trudno znaleźć dobre miejsce, ale czasem się udaje. I miejsce i czas się znajduje i przesmyk między onymi skałami wyrastającymi z wody… i chociaż wszystko takie inne niż dwa lata temu, w wodzie nie ma morskich potworów, nawet parzących meduz czy rozgwiazd, co jest tak bardzo dziwne… to choć to słońce jakoś znajome z przeszłości znajomej, bezpiezniejszej jakoś tako.
Jakoś tako innej.
I biegnie człek, zmaga się z wiatrem i stara się nie odfrunąć, trzymając się onego mokrego pomostu… jakoś takoś, a potem…
Rozumie.
Albo i nie…
Szukając szczypczyków, raki…
Okay, pierwszego dnia pojechaliśmy oczywiście do Vitlycke… dlaczego? Bo no jak rany, wiecie, książki tam mają o helleristningerach. A poza tym cała reszta na zewnątrz i choć znajome to, to wciąż jednak chcesz zobaczyć to znowu i znowu, Tanum… ryty, wszelkie pradawności, symbolizm, stojące kamienie…
Problem?
Eeeee… no dobra, oni tutaj mają cudowny sklepik z taką wszelaką archeologicznością i… tym razem to był koszmar. I nie chodzi o to, że muzeum zamknięte, czy restauracja samoobsługowa i ino dla Szwedów, ale o babę, która za zadanie miała ino nas podliczyć i podać kilka rzeczy, których śmiertelnym widać macać nie wolno… przed zapłaceniem oczywiście.
No wiecie, srebro, złoto czy co tam… skarby!!!
Znacie to uczucie, jak ktoś po prostu wami gardzi już od samego wejścia…
… to oblepia człowieka i miażdży, odbiera radość, nie pozwala… no po prostu wstrętne babsko i nie, nie tak, że miała gorszy dzień, ona chyba zwyczajnie tak ma i tyle. Nie pomogły poddańcze uśmiechy czy coś tam, w końcu dostałam napadu lękowego, ale się udało…
A może nie udało, już nie wiem.
Nie wiem tym razem czy dziękować za przeżycie, czy za to, że jednak człek nie zdechł gdzieś, bo w końcu ostatnio jakoś tak, nawet jak coś względnie dobrego się trafia, to potem się odwraca na drugą ztronę i wali w łeb…
Zmienia swę zdanie?
Czy coś w ten deseń.
A co do szczypczyków?
No to wciąż nie widziałam ni ich ni raków ni w ogóle… żadnego festa. No ja już nie wiem, wykupili akurat tylko ten jeden przedmiot? Kolejna lekcja tego, że jeśli czegoś chcesz, to po prostu to bierz i tyle…
Nie czekajcie, nie warto.