Pan Tealight i Usiadła…

„Usiadła i ją ugryzło.

Potem znowu i ją użarło…

… przestała się dopiero z tą szanowną, oną własną wielce nadmiernie rozrośniętą, pchać, jak w końcu urąbało jej kawał dupska… i tyle. Ale wciąż o tym myślała, wciąż chciała, kombinowała. Wciąż coś robiła, wciąż planowała, wciąż wszelako knuła, jakoś tak się wierciła, nosiło ją…

No i…

Naprawdę bardzo chciała, naprawdę miała plany i jakoś takoś, wiecie, nie żeby wierzyła, nie żeby nawet miała nadzieję, ale po prostu… nie mogła tak ot odpuścić. No po prostu nie mogła. Nie chciała sobie na to pozwolić. Nie mogła być jedną z tych ze słomianym zapałem, ona chciała go mieć z żelazobetonu i ze stali i diamentów i jeszcze oczywiście kamieni, jakiś tam mocnych, wiecie…

Ale co rusz jak siadała.

Bolało.

Sumienie.

Jak przystawała, to ją swędziało, to jakoś ją tak mocno niepokoiło i wszelako niebiańsko wcale nie, nadmiernie podpierdalało jej myśl każdą, codzienną. Jakoś tak… naprawdę, po prostu musiała wciąż…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Gorąco…

Kurde, a tyle pieprzyli o tym, że już nie będzie, że ogólnie tragedia narodowa i tak dalej. A co mamy, gorąco, nieruchome morze, przy nim nieruchome ludzie… ogólnie mówiąc, to wszystko jakieś takie nieruchawe. Jakby nagle przestało chcieć żyć ino stweirdziło, że życie patelniarnej flądry jest the best ever!

Szczerze?

No dobra, ale tak wszyscy nagle jednomyślni?

Hmmm…

Co mnie tam, jak na razie dochodzę do wsniosku, iż ono całe plażowanie i się smażenie wzmaga w ludziach one, wiecie… kuchenne rewolucje i serio, co gdzie człek nie spojrzy, to nowe burgerownie! No jakby się zmówili. Jedni robią je na piwie, inni po staremu, jeszcze inni z wielkim mięchem, a jeszcze inni to juz tak szaleją, że szok. Pewno, że cała ta bornholmska kuchnia ostatnimi czasy przeżywa jakąś rewolucję… dobra, tutaj przerywnik, jeśli mówię BORNHOLMSKA KUCHNIA, oznacza to żarcie, które jest jak w innych miejscach, ale choć jeden składnik, wiecie, wyrósł na Wyspie. Może to być krowa, może być marchewka…

Choć z tym trudno.

Szczerze…

I ogórków gruntowych brak…

Ale, tak było zawsze, nic ino kukurydza, zboża no i raps… hmmm, nie wiem dlaczego. No i czasem wiecie, kwiatki. Te to akurat uwielbiam, ale, jakoś takoś, no nie do końca rozumiem dlaczego wsio… znaczy dobra, rozumiem, że Dania to świat świaniami pędzony, ale chyba coś do świnki musi być?

Co nie?

Czy nie?

Ech….

Ale.

Wiecie, przynajmniej ludzie już nie marudzą, że ino ryba, aczkolwiek kultura ryby z frytkami wciąż jednak w powijakach. Niby jest, ale jakoś wiecie, dostępna, lecz do końca nie bangla… no nie wiem. I tak w ogóle, te ryby, to jak się to ma do zakazu połowów? Bo tego jeszcze nie rozgryzłam.

Pewno by mi ością w oku stanęło.

Wiecie, nadmiar wiedzy…

Można kupować, ale łowić nie.

I teraz, czy ma to szczerze związek z problemem foczym, jaki mamy, czy też ryb nie ma, czy może jednak są bardziej niż niebezpieczne z powodu promieniowania i onych dziwnych odczytów, które pojawiły się jakoś miesiąc temu?

Nie wiem.

Ale mnie to przeraża.

Po prawdzie, to wiecie, duńskie dzieci poszły do szkoły, social distancing niby nadal mamy, ale przyjezdni mają go w dupie. Czy są zachorowania? A bo kto to wie? Tutaj wiele informacji się ukrywa. Nie podaje nazwisk, wiecie, lepiej nie mówić, niech wierzą, że jest okay, a że im skrzela wyrastają, toż to będzie ino lepiej.

No i może to wina morza?

Po prostu natura…

Dziwne LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.