„W odróżnieniu od onej, pamiętnej Ofiary Nieznajomej… która szczerze była gigantyczną suką popapraną, a myśleli, że taka wykształcona będzie, z zagramanicy wiecie ją przyciągnęli, zapłacili tyle, komplikacje jeszcze były, więc wiecie, no mieli prawo myśleć, że taka wyopiniowana będzie, ogólnie mówiąc doskonały egzemplarz z najlepszej szkoły… zapłacili za nią…
Nie była za darmo!!!
I co?
I kicha.
Nieznajoma narobiła im takich problemów, że naprawdę się zastanawiali się nad tym, czy w ogóle ryzykowć znowu. Ale przecież, no trzeba było, bo jak tutaj utrzymać image istot nieokiełznanych? Jak inaczej być oną świadomością, która popiera, wspiera, wszelako jest za i w ogóle, a czasem przeciw…
Odpoczęli od ofiarnych mszy i spędów wszelakich.
Od szat i tych tam…
… kapturów.
Ale w końcu trzeba było się zebrać. Przecież już i jesień szła. Powoli, bo powoli, ale czuli już jej aromat… nie tylko na plecach. Chociaż Wiedźma Wrona Pożarta twierdziła ostro i niezmiennie, że poczuła Zimę, to jednak…
Zima mówiła, że jest na innej diecie, więc jej nie czuć.
A Jesień?
Była spakowana i miała na sobie serio wystrzałowy strój… wersja taka Dexter zmieszany ze stacją epidemiologiczną.
Ale w listki.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
On wczesna czterdziestka…
On drugi w połowie swych lat pięćdziesiątych.
Pierwszy zaatakował drugiego młotkiem.
Wynik marny, pacjent w stanie ciężkim przewieziony do Kopenhagi, nie wiadomo, czy przeżyje, ale oskarżenia młodszego były mocne. Zatruwanie, nękanie… czy mam rację, że jest w tym czterdziestoparoletnim osobniku choroba psychiczna, no weźcie, to ja… oczywiście, że mam rację. Ale czy moje podejrzenie dotyczące zaniedbań, które się wyraziście i mocno pogłębiają jeśli chodzi w ogóle o zdrowie mieszkańców tutaj, jest prawdziwe… no wiecie…
Eeee… z własnego przypadku… tak.
Czy będzie gorzej?
Już jest.
Karetki jeżdżą jak szalone. Słyszałam już tyle syren, że wystarczyłoby na dziesięć lat co najmniej. Psy ujadają… a jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia, szaleniec z helikopterem sprowadza człowieka do poziomu gówna…
I każe się mu z podeszwy zlizać.
To nie tak, że jest źle, jest koszmarnie.
Tragnicznie nawet jeżeli chodzi o coś takiego, jak człowieczeństwo. Wiecie, one wszelakie normy moralne, nawet zwyczajową grzeczność. Powinnam powiedzieć, że może tylko ja to tak widzę, bo przecież łagodnie ujmując jestem stuknięta, ekhm, chronicznie i klinicznie, ale jednak, no weźcie no… empatia… a ja „zupa z Azji”.
Hmmm…
Co ja tu robię i gdzie moja planeta?
Nie mam pojęcia co się dzieje ze światem.
A może tak było zawsze?
Nie no, kogo próbuję oszukać?
Nie bójmy się prawdy, to, co kiedyś było wyłącznie, piętnowanym wszędzie, złem internetowym, jakoś tak przeniosło się na zewnątrz. Ludzie są straszni, okrutni, pazerni i wycofani egoistycznie… hmmm, chyba powinnam się zacząć zajmować nazewnictwem czynności i zachowań homo sapiens novinkus. Naprawdę… jak już ich nazwałam, to czemu mam się nie pobawić antropologią kulturową onego wybitnie, szalono pokręconego gatunku?
No kto mi zabroni.
LOL
Przecież i tak nikogo to nie obchodzi.
Kompletnie, nie oszukujmy się. Każdy chce chce chce… niszczy i miażdży, wszystko jest na sprzedaż, pewne rzeczy nawet już nie uznaje się za prywatność, a codzienność, która winna być lżejsza, jakoś tak przysnęła i zmieniła się w koszmar.
Koszmar tych zwyczajnych, pracujących, spoglądających na większość mającą wszystko w dupie, tudzież innym otworze anatomicznym, w końcu nie możemu dyskryminować nikogo… to na pewno jest dziwaczny trend. Nie dyskryminuj zabijajacego, nie dyskryminuj kradnącego, pedofile, biedne małe owieczki, sarkazm to wszelako nader smutno zapomniana sztuka…
YAY.
Mam ochotę zmienić się w potwora zwyczajnego, co to serio wali wszystko.
Bejzbolem.