Pan Tealight i Podstępek…

„Zwyczajowy, jeszcze nie wyrośnięty…

Przycupnął sobie na doniczce, w której mieszka wielka palma.

Mieszka na zewnątrz… na tarasie.

Niby chcieli ją wywalić, znaczy poprzedni właściciele, ale jednak Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane stwierdziła, że nie… że jak zostawili, to niech rośnie, niech się trzyma, niech będzie, jeśli chce…

I ona chciała.

Bo czemu nie.

Jeśli tylko będzie po jej stronie, to szczególnie już w tych czasach, naprawdę winno się jakoś tak, zauważać one stworzenia i dopingować je i jeszcze dokarmiać czasem, tym bardziej, że im wystarcza opowieść, czy nawet żart, krótka historyjka, czy pioseneczka i gdzieś mają twój głos, łamiący się strasznie…

Strasznie!!!

No i słodki był.

Wiecie, typ niewielkiego skrzata, ale z bejzbolówką, okularkami przeciwsłonecznymi, dziwnymi, białymi butami, w typie ciżemek i rękawiczkami, równie białymi i oczywiście maseczką mini zwisającą mu z ucha.

I te spodenki z łatami na kolnkach kończące się w połowie łydki, jakoś tak, wiecie, no i skarpetki w paseczki wysoko podsunięte i jeszcze kubraczek, taka kamizelka, ale włochata i koszulka pod nią, z jakimś napisem, ale dojrzenie go… no i to, że on na pewno wciąż się zmieniał, tego Wiedźma Wrona była pewna…

A poza tym, tyle miała na głowie!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Najpierw karetka…

Cicha, ale przecież często tutaj po prostu przyjeżdżają by zrobić zastrzyki, czy coś w ten deseń. Przecież to dzielnica raczej ludzi starszych, przecież… więc człowiek się nie dziwi. Po tylu nasygnałowych karetkach jakoś tak, jakoś tak nie ruszyło człowieka… jakoś tak nic nie pocuł, zresztą, wcześniej, w niedzielę, przyjechał koleś kosić trawę za ulicą, więc wrząca spokojność wszelakiej dzielnicy już była zamieszana…

Już wiadomo było, że nic z tego nie będzie.

Że jakoś jednak nagle ogólna, wrząca cisza niedzieli jakoś została kompletnie zakłócona. Co możesz zrobić? Tylko włączyć zimne dmuchanie i po prostu przeczekać. Oddychać i pić ile się da, więc i sikać, oj tak. Tak się robi, gdy ono dziwne wrzenie uderza w Wyspę. Nie można inaczej.

Choć nie, można się wkurwiać na tych wycinających drzewa…

Można.

Ja mogę.

I na to gówno, co poobgryzało mi drzewka, młodziutkie świerki i brzózkę, która przecież właśnie tak pięknie wyrosła…

Mogę…

Okropny turkot kosiarki do trawy przebija się przez wrzenie, dźwięk zimnego powietrza, które dziwnie wcale nie jest jakoś zimne i przez pot i uczucia…

A potem ucicha.

I nagle człowiekowi lepiej.

Nagle…

Nie ma dźwięków, nie ma onego rzężenia, onego dziwacznego buczenia i jeszcze powrzaskiwania młodego zwolennika krótkiej trawy, co to przyjechał z tatą. Bo przecież to niedziela, gorąco, więc mały posiedzi se na ławeczce, poczeka…

A może, nie, znowu brzmi kosiarka, czyli koszenie nie tylko rekreacyjnego kącika… też zabiera się za którąś z posesji. Może miał taką umowę, a może tak naprawdę robi to co tydzień, ale przecież susza taka okropna, więc, no wiecie, więc może zwyczajnie człek jeszcze nie zaadoptował się do tych powtarzalnych dźwięków…

Może?

Nie wyłapuje ciszy…

Zapomina o karetce…

Chowaniec zauważa przyjeżdżającą policję. I teraz, teraz nagle wszystko się zmienia. Kompletnie. Impreza poprzedniego dnia, może ktoś przypił, no wiecie jak to jest, czasem się zdarza, czasem nawet i więcej, wiadomo, ciepło, ludzie szaleją bardziej, niż wiecie… zwykle…

Ale najpierw odjeżdża karetka.

Bez sygnału.

Potem policja po godzinie, może dwóch…

A potem dziwnie cichy facet od kosiarki…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.