„Ale no…
Bo widzicie, wszystko jakoś tak, no jakoś tak po prostu się wydarzyło. I to na raz wszystko… jakby diabeł ogonem, ale przecież i on brał w tym udział, więc to nie mógł być tylko on, ni anioł, czy inne popapraństwo… choć ostatnio podobno ktoś gdzieś widział pixie? Tudzież, wiecie, te no tam, fairies…
… i ma dowody, więc może…
Może one?
Ale…
Chyba nie można sobie wybrać, że to akurat będzie twój najgorszy dzień. Koszmar największy. Chyba… nie no, pewno niektórzy są sobie w stanie to stworzyc, jebani masochiści, a potem, ojejku jejku, jak mnie świat doswiadcza, a przecież sam sobie tkasz tę tkaninę, a jedna z Bab, ta z nożyczkami ino czeka by ciachnąć tę nić… paranoiczka rąbana z OCD jak stąd do Babiów Mostu. Albo i nawet dalej… tkające czy strykującej pójdzie nie tak jedno oczko i już, ciach…
I po tobie.
Po wszystkiemu.
Ale jest jeszcze ta, co dostarcza nić… kurde, jakie ma bidula łapki poranione, bo ją zmuszają, do wiecie, onych barbarzyńskich, aczkolwiek archeologicznie akceptowalnych czynności, no i jest jak jest.
I dlatego pojawiła się ona.
Wysoka Konieczna.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Więzy krwi” – … tom drugi serii wilkołaczej. Serii kojociej, takiej wszelako zmiennokształtnej, wampirzej, mitologiczno magicznej i dodatkowo lekko motoryzacyjnej?
Tak się mówi?
LOL
Oto kolejne spotkanie z Mercedes, która mieszka obok wilkołaków, przyjaźni się z prawdopodobnie jednym z Pradawnych i na dodatek naprawia volkswageny… i może i nie opływa w luksusy, aczkolwiek ma w sobie niesamowitą domieszkę krwi rdzennych, która sprawia, że z taką łatwością staje na czterech łapach, iż można jej pozazdrościć, ale… ma przyjaciół.
Kolejne spotkanie, a na szczęście Fabryka Słów się obudziła i wydaje dalej, więcc możecie się rzucić w wir onych przygód, nie bojąc się, iż zaraz wsio się skończy, bo przecież ta magia… mniam… czadowa. Tak, dla mnie to magia jest najważniejsza w tej serii. Wiem, że jest to raczej temat taki lekko nie do końca równoległy całej onej wilkołaczywości, ale… dajem radę. No i wiecie, wymijam momenty. LOL A tak serio, ten tom jest o wampirach, a w szczególności o jednym z nich, jej przyjacielu… choć tak niewielu w oną przyjaźń wierzy. I o wilkołakach, które nie do końca potrafią być sobą, oraz… tych, o których nikt nic nie wie.
Albo i nie wiedział dotąd…
Oto coś nowego w serii. Krwawego i zaskakującego!
Nie można się nudzić.
Język, wiadomo, prosty, aczkolwiek inteligentny z domieszką humoru. Przystępny, dobre tłumaczenie i niezłe wydanie. Znosi wiele czytań.
Czas robali!!!
Naprawdę.
Są takie czarne robaczki, mikroskopijne wprost, które pojawiają się nagle i właściwie nie do końca jesteś w stanie przewidzieć kiedy uderzą. I gryzą. Żrą po prostu. Boleśnie. Widzicie je, cieniutkie włoski, niby ślimaczki bez skorupek, ale takie w rozmiarze brwi… i naprawdę żrące. Czarne niczym węgielski, zawsze mnogościowo przybywające, zdaje się, że mają nie tyle jedną jaźń, ale coś w stylu wszelkiego pragnienia żarcia…
A może…
Może to jednak alieny?
Wiecie, te kosmity, które w rzeczywistości w końcu postanowiły pozbyć się pragnienia dotarcia do ludzkiego odwłoku i poszukania innego wejścia. Na przykład przez taką skórę? Na przykład z łatwością przecież wdarłyby się niezauważone, a może nie chcą się wdzierać, tylko wpuszczają w nas coś, co nas zmienia…
W aniołki?
Hmmm…
No nie wiem, ale żrą mnie, włażą mi w komputer i upierdniczają życie. Które i tak nie jest wcale najcudowniejsze, bez urazy życie, wiem, że zawsze może być gorzej, wiem to bardzo dobrze, ale jednak, może lepiej?
Co?
Bez robalów?
Przecież nawet nie miałam na sobie niczego żółtego!!!
A zwykle tylko do tego przylatywały, ale w tym roku, podobnie jak wrony i mewy ostro atakujące wszelakie ssaki, widać i one postanowiły się trochę uzbroić…
… trochę…
Wściekłe robaki, do tego kometa, no serio, apokalipsa jak się patrzy.
Czy u nas wiąż epidemia?
Oczywiście, jak wszędzie indziej, ale oficjalnie kilkanaście osób w szpitalu, jednak nie pod respiratorami i raczej brak nowych przypadków, co… wydaje mi się mocno dziwne, bo przecież tyle tych ludzi zjechało na Wyspę, tyle ich się wszędzie pleni, tyle ich w sklepach, kompletnie olewających wszelakie hod afstand czy cotamkolwiek… no wiecie… podobno w onych południowych miejscach wakacyjnych, to już w ogóle…
… więc czy można się dziwić?
Czy będzie rzeczywiście gorzej za miesiąc? Nie wiem… jest to bardzo prawdopodobne, ale co ja mogę, guzik mogę i tyle. Mogę unikać ludzi i to robie, ale jak długo można tak żyć i czy w ogóle można to zwać życiem, a może ino li wegetacją?
Jak myślicie?
Żyć w strachu, czy jednak…
Olewać wszystko?
Jeżeli wszyscy to robią… to jakie mamy wyjście? Powiedzenia mówią, iż należy dreptać za większością, bo inaczej kiła i mogiła, więc jak to jest? Jak ma być? Jak będzie? Nie wiem, kompletnie. Jakie mam przeczucia?
… ujowe.
Wiecie, wściekłam jak one czarne robaki!!!