„Nieskromny Dżentelmen był osobnikiem nader swojskim, aczkolwiek jednocześnie naprawdę stroniącym od ludzi. Wiecie, taki wybitnie, kameralnie mocny introwertyk, ale jednak…
… wciąż zajebiście fancy.
Ubrany tak, że zapewne każdemu by szczena opadła, oczywiście takiemu, co się zna na cenach i metkach, bo wiecie, nie jak Wiedźma Wrona Pożarta… która to popapranie nie potrafiła wskazać rzeczy drogich i tanich, ino takie, no wiecie, co się jej podobały lub nie, więc…
… jak brać ją za ekspertkę?
Nie da się…
A jednak on udawał, a może naprawdę tak sądził, że ona go rozumie, i mimo iż wiedział, że bardziej z niej samotniczka niż z niego, to jednak, wciąż się jej narzucał. Przyłaził bezczelnie, nawet wtedy, gdy wszyscy wiedzieli, iż bezpieczniej jest wtedy jej nie tykać, nie o nadmiernym poranku, nie wieczorem, nie w południe, a nawet i nie przed nim lub po nim, najlepiej, to listownie…
Wiecie, z prezentem.
Dzięki kurierowi!
Ale jednakowoż on był nieskromny. Kompletnie pozbawiony onego dziwnego uczuucia, wiążącego zmysły, komplikującego wszelakie kontakty, wywyższającego się bardziej, niż można, niż jest to możliwe, niż…
Wciąż ją nachodził, a ona…
Widzicie, bajer w tym, że ostatnio coś wpadło jej i do oka i do obydwu oków, i jeszcze uszu i tak dalej, więc… no jakoś takoś mało widziała, mało słyszała, za wielu sprawami tęskniła, ale jakoś mniej narzekała. Jakoś próbowała w końcu oddychać i zajmować się sobą, więc… mimo wszelakich starań…
Chyba wciąż się nie poznali.
Ale jak długo?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zew księżyca” – … pierwsza.
Początek. Z tego co pamiętam, miałam pierwsze wydanie i wiecie co, podobało mi się, ale Andrews zawsze była lepsza.
Żeby jakoś tak przyzwyczaić się do Mercedes naprawiającej VW, potrzebowałam czasu. Teraz chyba pożarłam tom ósmy i jest lepiej, coraz lepiej, z każdą częścią, choć mam te, które mniej lub bardziej lubię, ale… ten świat nieludzi tutaj… ech. No widzicie, bo ta seria Briggs to nie tylko opowieść o Kojocie i wilkołakach, ale przede wszystkim o magii wszelakiej. O fascynujących nieludziach, których z chęią bym wymieniła na te sierściuchy, serio… taka opowieść o Podgórzu… ech… ale, nie marudzę.
Polubiłam tę serię.
Czytam ją któryś raz z kolei, odkrywam nowe, grzebię w mitologiach… po prostu się bawię, bo właśnie tym chyba jest ta seria. Przygodówką z takim magicznym, wampiryczno-wilkołaczym posmakiem… i niestety ino odrobiną rdzennej mitologii, za co naprawdę jestem wkuta, bo na niej mi nader zależy, ale…
… ach, no i miłość… wiecie…
Mimo bycia przygodówką, seria ma dobrych bohaterów, świetnie rozwijające się osobowości i nieźle miejscami zaskakuje. Romantyczność na szczęście nie jest przytłaczająca… tak wiem, niektórym wilkołaczego seksu nigdy dość LOL Do tego one przeszłości i osobowości poboczne… naprawdę dobre czytanie i to takie wielokrotnego użycia, przynajmniej dla mnie.
Rozrywkowe…
I ma poczucie humoru!!!
Malmö…
Ale najpierw znowu mała dygresja, bo czemu nie… otóż przez cały lipiec piesi i rowerowi turyści mają darmowe bilety… na Wyspę. No i… czy wierzyć w wirus czy nie, na pewno przyniosą masę zarazy wszelakiej, więc jakoś tak, ciemno to widzę.
Bo popatrzcie na to z naszej strony, osobiników, którzy raczej wciąż się izolowali, którzy jakoś tak zachowywali one obostrzenia, wciąż to robią, a tutaj hordy Hunów, Hetytów i Attyla z Aleksandrem, mur i ogólnie, wszelakie najazdy… a nasze odpornościowe systemy raczej skupione na Wyspie. Szczególnie teraz, więc… ino czekać na szaleństwo i nowe choroby.
Tak naprawdę, to rzeczywiście ona epidemia jesienią bardziej niż możliwa.
Niekoniecznie z danego wirusa.
Jakoś tak… mimo onej całej otwartości, wszelakiej ekspansyjności i macdonalizmu, to Wyspa jest jakimś takim odrębnym ekosystemem. Zrąbanym, ale jednak. Ekosystemem, który jest dość kruchy, wciąż mientolony przez kolejne „władze” i tych, co to chcą się pokazać… no wiecie, ale jednak trochę odrębnym od tak zwanego… świata.
Hmmm…
Czyli, oznacza to, iż jest to możliwe, by odciąć się, choć jakoś trochę tak, od tej całej, natarczywej wszystkości, z którą nie możesz się mierzyć, bo zwyczajnie, najpierw musisz posprzątać dookoła siebie.
I sprawić, że ona dookolność, jakoś takoś…
… będzie zdrowa.
No ale…
Wracamy do Szwecji.
Ostatnio, udało się nam odkryć dwa sklepy z pamiątkami w Malmö. Bo szczerze, cudowne miejsce to, ale jeśli chodzi o tak głupie rzeczy jak kartki i magnesy, to wiecie… no sorry, łoś z podróży musi być, ale jednak… wychodzi na to, że i google ma propozycję poza rynkiem głównym i łażenie dookoła onego miejsca też daje wiele.
I udało się nam dzięki Google znaleźć… eeee dziwne miejsce. Na pewno nie otwarte wtedy, gdy się Googlowi wydaje, a na dodatek w mordę, taka speluna, że naprawdę. Obok kantor wymiany walut, wszystkie napisy po arabsku, a już przecież poza dzielnicą wszeakich ekspatów, więc… lekko koszmarnie i drożyzna taka, że szok!
Tak ze 100 koron na łosiu więcej.
Miejsce drugie – tia, wiem, mogę pokazać jak tam dojść jak będę blisko, ale głowy nie dam. Milusi kolejny Arab, bo czemu nie LOL i ma tańsze łosie!!! Tak więc można spokojnie znaleźć perełki nawet w znanym miejscu. Jeśli chodzi o cały rynek pamiątkowy, to widać przejęli go przyjezdni i tyle. Mnie tam wsio rawno, nasz stary sprzedawca też stamtąd, wiecie, ten co ma trolla i ogromnego renifera zwykle wystawionego przed szybą wystawową…
Chyba najsłynniejszy z miejscowych.
A może są jeszcze inni?
Pożyjem, zobaczym…
… czasem się zastanawiam jak to jest z tymi pamiątkami/czymś z podróży. Oczywiście kupowanie śmieci to nie zabawa. Wiecie, takich, co to znaleźć można wszędzie ino nazwę, napisik, zmieniają. Ale w rzeczywistości tutaj można znaleźć coś, co będzie wam przypominać fajne chwile. Pewno, że lepsza byłaby sztuka, coś miejscowego, ale w rzeczywistości tak wiele osób omija Malmö przerażone tymi lekko gettowymi otoczkami rynku, że… aż mi miasta troszkę szkoda.
Bo kapitalne jest!
I pełne sztuki.