Pan Tealight i Zapomniana Strona…

„Jedna.

Numer 329.

Pogięta, z błędem drukarskim i na dodtek źle przycięta… ale z rysuneczkiem pięknym, wciąż żywym i barwnym, jakby pochodziła ze starej mnisiej księgi, nad którą ktoś oślepł do końca, ale inny ktoś ją chciał wkomponować w coś bardziej modernego. Jakby… ktoś chciał, a ona nie… wiecie, miała własną świadomość bycia czymś lepszym niż ten gniot, w którym chcieli ją sprzedać. Niż te okładki, które miały ją otoczać i inne strony, przy których czuła się…

… tak inna.

Tak bardzo lepsza.

I co w tym złego, że znała swoją wartość? I co z tego, że nie chciała być doklejona, a potem może jeszcze powielona, zbrukana czyimiś paluchami, rozmazana, wyssana do końca i przerobiona w miliony… bo na razie była elementem prototypu… nie jedną z wielu, ale jednak… nie, nie chciał.

Nie…

To nie dla niej.

Być przodowniczką pracy, nie, nie postrzegała się tak… raczej, jeśli już mieli ją kopiować, to raczej kłamcą. Tak, w taki sposób to widziała. I tego nie chciała dla siebie, więc się wykleiła, złożyła w samolocik i…

… poleciała.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Różne sklepy nowe.

Promy się omal nie zderzyły…

Człek już nie wie co się dzieje.

Powiem jedno, morze mamy wielkie i szerokie, ale jednak promy się otarły. No serio!!! Mówię wam jaka afera!!! Bo sorry, ale to wskazuje na coś w ramach alkoholowego… no i tutaj mam oczywiście od razu teorię mocną jak sygnał tego cholernego skuterka, którym sąsiad budzi mnie o piątej rano codziennie, łącznie ze świętami i tym im podobnymi. Jak nic, szczerze skurczybyka pobsypię jakimś pollenem, bo on podobno na traw wszelakie pylenia bardzo drażliwy. Sądząc po zdjęciu, które mu zrobiłam bez przypadek, było nie stać za moim płotem, to kurde chyba wciąż go coś gryzie, albo ma problemy z wypróżnieniem… jeżeli to drugie, to serdecznie i niesarkastycznie wwspółczuję, bo zatwardzenie to koszmar. Sraczka też, ale z dwojga złego wolę ją chyba… niby cieknie, trzeba trzymać się blisko kibla i uważać na bączki…

No ale.

Przynajmniej wychodzi, co nie?

Ale, chodzi mi oczywiście o håndspritery. No bo wiecie, u nas robione są przez fabrykę spirytualiów i zawierają 99% napitku i troszku glicerynki. Podobno… więc bez urazy, ale takie ciągłe czochranie się onym płynem, a wodniste to gówno jak czysta, no naprawdę… dostępne wszędzie, raczej wymagane, piecze pieruńsko…

I dostaje się do środka człowieka.

Nie oszukujmy się.

Skóra to nasz największy organ i teraz mocno chleje, więc… może i ja przebywam w wiekuistym odosobnieniu, ale jednak, kurcze, gdy tylko gdzieś to targam tego swojego pojemniczka. Jak alkoholik jakiś… a co dopiero tacy codziennie kursujący po morzu, gdzie buja, bo przez tydzień wiało dziwnie… zresztą, czasem nadal wieje. Dziwny ten wiatr. Naprawdę i wybitnie dziwny ten wiatr…

… może też pije.

Znaczy się dezynfekuje!!!

No wiecie…

Ale, najważniejsze w tym miesiącu, to wieści o pogodzie, bo wiecie, jak na Wyspę, jak na ten czas, to kurna zimno jest! I nawet popadało! I pochmurnie było… nosz kurcze już od wielu lat nie było niegorąco…

I pewnie tylko ja się z tego cieszę, ale, co mi tam, mogę oddychać!!! Hej!!! I niepodlewać ogródka!!! I ogólnie niewysychać i tak dalej. Uwielbiam dźwięk deszczu, mew krzyk między kroplami, wszelaką zewnętrzną wilgotność, oraz bezpieczność ścian. Wiecie, te momenty, kiedy wybiegacie potańcować w deszczu, ku uciesze sąsiadów, którzy se mogą nawet wariatkę potem na insta wstawić… bo czemu nie…

… a potem wrócić do domu.

Znaczy, bez sąsiadów, ekhm…

Dom to dom.

Niebo rozpieszcza kolorami, ale dzięki pochmurności, to jakoś takoś, no wiecie, o 22giej wciąż nie jest ciemno, ale jednak… ale jednak przynajmniej niesłonecznie. No ile można tej jasności przez cały dzień i noc!!!

Seryjnie!

To nie daleka Północ!!!

Ale zachody słońca, wschody słońca, wciąż mimo onej pochmurności są obecne. Nie wiem jak to niebo to robi, ale czadowo to wygląda z lawendą i żółtymi kwiatami rośliny, o której wciąż mam małe pojęcie poza tym, że rośnie pod Lampką do Mojej Własnej Nienarnii… wszystko to mogę sobie ogląądać siedząc na klopie… hmmm, gdyby jeszcze tylko nie to, że płot poleciał zimą i wiecie, dziura jeszcze nie wypełniła się roślinami wystarczająco wysokimi…

I sąsiadów żrących na tarasie widzę…

Cudownie.

To jak? Dwójeczka? LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.