„Nie człowiek.
No nie…
Przecież to by było za proste, naprawdę!!! I nie siódmy siódmego, czy jakieś inne matemtyki. Nic z tego. Po prostu Pierworodny. Myśl największa. Genialny eksperyment, jednakowo i świnka doświadczalna i swój własny plan i jeszcze największa niepewność, bo przecież pierwszy, choć…
Niepierwszy.
Ale jednak ten, który jako pierwszy wyszedł z onej… ekhm, miejscówki, o której serio wielu myśleć nie chce, choć dla jeszcze innych stanowi, jest, oną najważniejszą osobowość. Oną idealność… oną…
Pragnienie.
Tak, zawsze pragnienie, ale i odraza.
Bo przecież wszystko zależy od okoliczności, wszystko zależy od tego jak co się składa, rozkłada i jak bardzo chce. I nie chce. I czy na pewno dobrze się zasiało… myśl i pragnienie, niepewność i odraza, oraz coś, co można odrzucić i na tym się uczyć. I na tym się ubogacać, ale też…
I to poświęcić.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Zachody słońca, wschody słońca…
Jeden dzień względnej pochmurności, choć i tak jednak słońce wylazło i zaczęło napierniczać, ale trochę popadało. Czy jeden dzień w miesiącu wystarczy takiej wilgotności? Nie sądzę, ale wiecie, lepszy rydz niż muchomor, chociaż…
To też zależy.
Ale wiecie, ten dźwięk kropel łomoczących o dach i ściany, naprawdę był mega, jednak to, że ziemia wlaściwie nawet nie wydaje się tknięta wilgocią, to jakoś tak, trochę, no wiecie, kiepsko mocno. Ale może w nocy… może przed tymm wiatrem, który znowu ma nadejść, może jakoś kurcze, no wiecie, jakoś jednak popada mocniej?
Ostatnie lata naprawdę nas nie rozpieszczają deszczem.
Naprawdę.
No i jeszcze Turyścizna.
Ech, przyznam się, że nie tęskniłam. Na dodatek pewne rzeczy się tak mocno i dziwnie pozmieniały, że naprawdę, jakoś tak u nas w Gudhjem… smutnawo. I już nawet nie chodzi o wycięte drzewa i przepiękne krzaki koło muzeum, ale przede wszystkim, o wszystko. Naprawdę… ogólny smutek i nerwowość. Z jednej strony każdy jakoś się stara, z drugiej, przyjezdni nie respektują naszych obaw i strachu…
Ten sezon będzie pamiętny.
Miejmy nadzieję, że jakoś jednak…
No wiecie, da się przeżyć. Mieliśmy kolejny długi weekend, teraz już ciurkiem robota bez świąt, ale… dla blogera to raczej nie ma wolnego. Nawet takiej idiotki, która na tym nie zarabia, wiecie, wiekuiste prace społeczne. A może… może naprawdę robię to tylko i wyłącznie dla siebie?
Egoistycznie w pełni?
Wschody słońca, zachody słońca…
Przyznaję, że z mojego domku, prawdziwego domku, wciąż nie do końca odmalowanego i wcale nie umeblowanego, to wiecie, raczej jakoś je widać. Panoramicznie. Po jednej stronie wschoy, po drugiej zachody, one wszelakie pomarańcze, ostre, palące słońce, a potem fiolety i róże wszelakie… cudowne. Ale…
Bo ja chcę pochmurności.
Bo męczy mnie, że o 22giej wciąż jest jasno i mnie to wykańcza.
Strasznie.
Wiadomo, każdy jest inny, jednemu pasuje jasno innemu ciemno, chociaż, nie oszukujmy się, jestem w mniejszości strasznej. Tej, co kocha zimę i może jesień, tej wielbiącej pochmurności i wszelakie cienie, chowającej się i gdyby mogła wybrać, to wiecie, właściwie niewidzialnej, aczkolwiek… cóż, wciąż kobieta, więc zmienną jest.
LOL
No dobra, ale jednak nie aż tak.
Wiecie co mnie jednak mega zaskoczyło, iż przyznanie się do tego, że czeka się na zimę, że kocha się zimę, to jakoś tak ludzie wrzeszczą na człowieka. Od razu hejt się podnosi w internetach. No serio? Co za debilność w tych social mediach? Nie no, pewno że zdaję sobie sprawę, że boskim hejtem w dzisiejszych czasach, to można oberwać za totalnie wszystko, ale jednak pogoda? Serio? Tak to razi twoje uczucia religijne, czy rasę, że kocham zimę?
Rany Mariany!!!
Ech ludzie…