Pan Tealight i Piaskowy Ludek…

„Odwiedzała ich i karmiła marcepanem.

No co?

Pan Tealight też był zaskoczony, na początku… myślał, że to tylko on o nich wie, myślał, że taki wybrany jest i w ogóle, no ale… właściwie, wiedział, że się oszukiwał. Mimo ślepoty, którą się wymawiała, w jakiś dziwny sposób Wiedźma Wrona Pożarta wiedziała o wszystkim, albo…

… prawie wszystkim.

Gdy tylko porozmawiał z Piaskowym Ludkiem, od razu pobiegł do starego bunkra, miejąc nadzieję, że O TYM jednak nie wiedziała, ale… nie, nie wyprzedziła go. Nie. Ona jakby raz była w jednym  miejscu, potem w drugim, jakby się rozpadała, a każda jej cząstka dysponowała jej zwyczajowym ciałem, ale jednak umiał rozpoznać niepełną Wiedźmę Pożartą… jakby nie tyle jej całą osobę, ale cień… mogła zmylić zwykłych ludzi, ale jego… znali się zbyt długo.

I może właśnie o to chodziło?

Może dlatego jej nie powiedział, bo wiedział jak emocjonalnie, mocno, może i nazbyt w pełni… zareaguje? Ale ona… ona, jej cząstka, tylko na niego spojrzała i rozmyła się… Instynktownie wyczuwał, że pełna i cała Wiedżma bawi się z Piaskowym Ludkiem starą cegłę wyczyszczoną przez fale i smokiem, który wierzył, że jest wyrzuconym na brzeg patykiem.

Wiedziała…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Statki…

Zagubione na całym świecie.

Świecie, który składa się w większości przecież z wody… Statki, o których nikt nie pamięta. Nikt ich nie wpuści do portu, bo przecież wirus, bo przecież niebezpieczeństwo, nigdy nic nie wiadomo…

Statki ze statusem do wynajęcia.

Widzę je.

Podobno najwięcej błąka się dookoła północnej Danii, no logiczne, piasek tam, najważniejsze połączenia, ale… dowożą im jedynie jedzenie, wodę… może czasem i jakieś wiadomości, może czasem, choć dobre słowo, może… tak naprawdę oto jest największe odosobnienie, w brzuchu blaszanego wieloryba, wciąż z tymi samymi, ale czy oni nie są do tego przyzwyczajenie? A może oto najgorsze, co wydarzyć się może.

Spoglądać na ląd, którego zawsze się wypatruje, ale nie móc…

Nie móc wyjść na brzeg!

I ich rodziny!?

Oczywiście, każdy powie, taka praca, takie życie, takie wybory, w każdym porcie panna i tym podobne… i mamy ono morze, pełne morze cudów i dziwów, ale i śmieci wszelakich niestety… więc wiecie, Latający Holender skądś się wziął… może i z zapomnienia. Nie jak drzewiej bywało, rozpalanych ognisk na skałach, by tylko zmamić pływających, podróżników, by rozbić ich statki i oczywiście zabrać wszelkie dobra…

A teraz…

Świat sobie o nich przypomni, gdy tylko potrzeba będzie taka.

A na razie…

Patrzę na statki na horyzoncie i te wojskowe z niemiecką banderą i te wielkie, transportowce? Terminologia mi siada. I rozumiem jak bardzo łatwo zapomnieć o innych. Tak bardzo łatwo, ale z drugiej strony, jak pamiętać o wszystkich? Przecież nawet nie pamiętacie swoich friendsów z facebooka!!!

Ja nie znam wszystkim…

Statki…

Na morzu spokojnym, błękitami łyskającym, miejscami szmaragdowym, łudzącym, że skarby taam są, już tuż pod powierzchnią oną spokojną teraz, że tylko po nie sięgnąć… i tak, jako osoba nadsilnie wprost, komicznie, dotknięta przekleństwem Posejdona, czyli rzygjąca na każdym bujaniu, to wiecie, serio im współczuję, ale z tego co wiem, to oni się uodparniają…

 

… więc…

Więc tak z drugiej strony, jak mają neta, mają książki, kuka mają, to w onym odosobnieniu… przecież kurde sama mam ino ogródek dookoła siebie, pewno przestrzeń mniejsza niż oni na tym ogromie metalu, ale jak tylko, jak tylko zacznie wiać, to raczej chyba im mniej przyjemnie, czy coś… no i ta woda.

Moja w kranie podobno nie z siuśków, ale kto ją tam wie…

I jeszcze ten odcinek z Archiwum X, w którym to łzami krwawymi płakał statek, no wiecie, czas się tam łamał, sól wyżerała wszystkich, to jakoś tak, naprawdę wiem skąd biorą się one opowieści o tych, co na wodzie.

Bo przecież nie tylko tacy, co to pracują na morzu na nim zostali, ale też i ci, którzy pływali sobie rekreacyjnie, wiecie, życie takie wybrali i teraz… nie mogą zawinąć do żadnego portu, mogą tylko czasem, w niektórych wypadkach, przypadkach i wszelakich wiecie… no przecież „Wodny świat” jak nic!!! Czy wytrzymałabym na takiej łupinie? Pewno, że to jakieś tam ciepłe kraje i tak dalej, więc mogą sobie popływać, zimno im nie jest, połowić i tak dalej, ale jednak, czy bym wytrzymała, nie… nie oszukujmy się, potrzebuję przestrzeni i nie tej ułudnej, którą daje horyzont niezamieszany jakąkolwiek ziemią. Potrzebuję drzew… krzaków, roślin, zieleni niealgowej jakiejś, wiecie, nie tej ułudnej, gdzieś w głębi, w onych podwodziach zatopionej… gdzie te światy zatrzymane w czasie…

Horyzont.

Czysta linia…

Wschód, zachód, północ i południe.

Nie, nie mogłabym. Bez onego czegoś pod stopami, bez tych lasów, bez i nieba i wody i ziemi i wszystkich czterech żywiołów i piątego i szóstego… tak, jak najbardziej przestrzeń jest mi potrzebna. Bez niej nie oddycham…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.